Legenda mówi, że nie mający grosza przy duszy Monet udał znanego i bogatego artystę, by móc ustawić sztalugi na torach dworca. Musiał być nie tylko wielkim malarzem, ale też niezłym aktorem, skoro specjalnie dla niego opóźniono przyjazd jednego z pociągów i (ponoć) kłaniano mu się w pas, spełniając inne jego zachcianki.
Czego mistrz impresjonizmu szukał na stacji? Sądzę, że „poezji dworców” (to sformułowanie Emila Zoli). Kolej stała się już wówczas ikoną nowoczesności, a dla młodych malarzy stanowiła wymarzone wyzwanie. Fascynowała ich gra światła słonecznego, którą najczęściej studiowali w otwartym pejzażu. Ale ówczesne dworce w wielkich miastach dawały impresjonistom jeszcze większe pole do popisu, ponieważ hale peronowe budowano często ze szkła i stali. Te monumentalne a jednocześnie ażurowe konstrukcje uznano za katedry epoki przemysłowej. Malarze podziwiać tam mogli tańczące pod szklanymi kopułami obłoki dymu i pary, a postronni obserwatorzy razem z pracownikami kolei i pasażerami celebrowali na dworcach kult ruchu.
Od chwili, gdy Monet wkroczył na paryski dworzec, minęło niemal 150 lat, ale wciąż nie wygasła fascynacja kolejowymi dworcami. Nadal buduje się je z użyciem dużych połaci szkła (tak skonstruowany jest nowy dworzec główny w Bydgoszczy), często stanowią bramę do miasta i jego wizytówkę, nadal też wielu ludzi przychodzi na stację tylko po to, by obserwować odbywające się tam spektakle. Wystarczy popatrzeć na tłumy miłośników parowozów, którzy przy każdej okazji podziwiają tak prozaiczne czynności jak nawęglanie albo wodowanie lokomotywy czy też jej oblot, gdy zmienia czoło. Nie tylko dzieci piszczą wówczas z uciechy, a wszyscy gorączkowo robią zdjęcia, próbując uchwycić w kadrze magię kolei.