Kolej na malarstwo. Mój Nikifor kolejowy

Celowo trawestuję tytuł poruszającego filmu o krynickim malarzu. Nie jestem znawcą sztuki, ani tym bardziej jej krytykiem, dzięki czemu mogę być subiektywny i nie muszę dla twórczości Epifaniusza Drowniaka szukać punktów odniesienia. Nie muszę też w jakikolwiek sposób klasyfikować jego malarstwa. Notabene – wiem, że niektórych razi nazywanie Nikifora prymitywistą (tu ukłon w stronę Romana, profesora sopockiej oświaty).

            Nie znam biografii krynickiego malarza zbyt dobrze. Podobno nie był takim prowincjuszem, jakim przedstawia go legenda. Grobowiec ma okazały, a i za życia bywał w Nowym Sączu, Piwnicznej, Jarosławiu, Przemyślu, w Krakowie oraz Warszawie i nawet w Wiedniu. Jego obrazy zawędrowały zaś aż do Niemiec, Francji, Belgii, Holandii i Izraela.

            Jak każdy człowiek doświadczał zmiennych kolei losu, chociaż jedno pozostawało niezmienne – zawsze towarzyszyła mu bieda. Nic więc dziwnego, że pierwsza świadoma wizyta w cerkwi odmieniła jego życie na zawsze. Wiele wskazuje na to, że oniemiał tam z zachwytu: blask złota i świec, cudowny ikonostas, śpiew chóru, nieziemski język liturgii, strzeliste wieże i pozłacane kopuły, harmonijnie wpisane w pejzaż, wywarły na nim tak silne wrażenie, że elementy te odnajdziemy na wielu jego obrazach.

            Tak samo jak świątynie Nikifor malował kolejowe dworce. Skomponowane z kilku krzyżujących się szerokich linii wydają się być ażurowe, pełne światła swobodnie przenikającego ich ściany. Inną niezwykłą ich cechą jest to, że są jakby zawieszone między ziemią a niebem, łącząc obydwie sfery w jedność. Ciekawy jest też fakt, że na wielu szczytach dworcowych dachów możemy zobaczyć kształty przypominające krzyże. Wskazują one nie tyle kierunek, w jakim płyną ludzkie modlitwy, co symboliczny charakter stacji. Tam krzyżują się przecież ludzkie losy, płacz miesza się z radością, ludzie witają się tam albo żegnają, niekiedy na zawsze. Będąc zaś najbardziej reprezentacyjnymi budynkami w miastach, a zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, przyciągały (i często robią to nadal) uwagę  i budziły podziw. Takie chyba emocje ożywały w sercu Nikifora, gdy wybierał się w podróż ze swojej ukochanej Krynicy. Z innymi miejscami na mapie łączy ją co prawda tylko jedna kolejowa nitka, ale przecież już wtedy malarz mógł pociągiem objechać cały świat. Nie skorzystał z tej możliwości, bo każda z odwiedzonych przez niego stacji była prawdziwym centrum jego świata. Dworzec to także świątynia wiecznego życia – kolejowego ruchu. Dlatego na  dachach stacji Nkifora widnieją krzyże, a tory wbrew prawom fizyki biegną przez góry, rzeki, pola i lasy. Jego kolejowe obrazy są bowiem składnikami baśniowej opowieści o pięknym świecie, w którym swoboda ludzkiego ducha nie zna żadnych granic. Oś tego świata przebiega przez każde miejsce, które człowiek kocha: Krynicę, Bydgoszcz czy Gdańsk, w którym powstał ten tekst. Są to miejsca, do których zawsze chce się wracać, nawet trzykrotnie na piechotę, jak niegdyś Nikifor do swojej Łemkowyny.

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *