Kilka lat temu rumuński film Octav (2017) przypomniał mi pewną scenę, którą, zdawałoby się, już dawno zapomniałem. Reżyser Serge Ioan Celebidachi ukazał ostatnie miesiące życia starszego pana, który po wieloletniej nieobecności w rodzinnym domu mierzy się w nim z trudnymi wspomnieniami z młodości. Jedynie chwila, w której razem z dawnym przyjacielem obserwował ruch pociągów na stworzonym przez siebie szlaku, dała mu chwilę beztroskiego szczęścia. Gdy oglądałem ten fragment filmu, mój czas także zatoczył koło. Znalazłem się gdzieś na terenie NRD, w jakimś pałacu. Po zejściu do podziemi oniemiałem, choć już wcześniej niewiele miałem do powiedzenia po niemiecku. Zachwycony przez kilka minut patrzyłem na olbrzymią makietę kolejową, po której poruszało się kilka miniaturowych składów pasażerskich i towarowych. Zapewne nie ja jeden z obecnych marzyłem o posiadaniu takiego pałacu, w którym mógłbym zbudować własny kolejowy świat. Dzisiaj, gdy już prześniłem dawne sny, mam nadzieję, że swoich marzeń nie oparłem na wizji Hermana Gὅringa i że odwiedzona dawno temu makieta nie była pierwotnie dziełem tego nazistowskiego dygnitarza, którego obecność w gronie miłośników kolei to dość wątpliwy splendor dla środowiska. Sądzę bowiem, że minister Gὅring w swym ukochanym Karinhoffie patrząc na jeżdżące w kółko pociągi wyobrażał sobie, iż dzięki kolei naziści sprawnie rozwiążą problem „kwestii żydowskiej” i pod wpływem tej wizji miewam złe sny.
Od czasu do czasu jednak spotykam się z dziełami współczesnych modelarzy. I są to spotkania przyjemne. Ot, choćby w Gdańsku, gdzie latem 2016 roku na stadionie urządzono wystawę „Wielkiej makiety kolejowej”, stworzonej przez zespół modelarzy Makieta City. Uwagę zwiedzających przyciągały oczywiście przede wszystkim lokomotywy i wagony, krążące między stacjami, po mostach, tunelach i górach, ale warto docenić także pracowitość twórców i ich pieczołowitość w rekonstruowaniu nie tylko mikrokosmosu kolei, ale także przyrody (drzewa, krzewy, jeziora, rzeki) i ludzkiej pracy (rolnicy zbierają zboże, wędkarze nie przerywając swojego zajęcia pozdrawiają mijającego ich pociągi. No i te kilometry przewodów elektrycznych, ukrytych pod makietą! Przecież bez nich ten świat pozostałby martwy jak na stary, wyblakłym zdjęciu.
Dlatego z radością udałem się w ubiegłym roku do Wrocławia, by na Dworcu Świebodzkim oddać hołd twórcom Kolejkowa. Jest bowiem co podziwiać: cały Dolny Śląsk w miniaturze na ponad trzystu metrach kwadratowych, kilkaset pojazdów, nie tylko kolejowych (te zaś miesięcznie pokonują prawie czterysta kilometrów miniaturowych szlaków), kilka tysięcy figurek ludzi i zwierząt, no i oczywiście modeli charakterystycznych dla regionu obiektów.
Wcześniej czytałem też o makiecie działającego w Gdyni pana Leszka Lewińskiego, który ze swojej pracy kolejarskiej uczynił także życiową pasję. Pracując przez osiemnaście lat stworzył kilkumetrowy model. Niczym w kropli bursztynu uwiecznił w nim obraz pomorskiej kolei z końca lat 60. XX wieku. Detale wzorowane są w nim na autentycznych budynkach i szlakach. Dotyczy to nie tylko samych stacji, ale także ich otoczenia. Jak przyznaje konstruktor, najlepszą nagrodą za tę mrówczą pracę są słowa oglądających, że im się podobało . Więc ja mówię: podoba mi się. Nie sama makieta, bo jej niestety nie widziałem na własne oczy, ale pasja modelarza, w której dostrzegam szlachetne poświęcenie.
Taką samą szlachetną pasję wizję u pana Tadeusza Kaszubowskiego z Grudziądza, który buduje modele z kartonu i drewna. Jak sam przyznaje, najbardziej lubi tworzyć parowozy, dlatego, że już ich nie można zobaczyć, a stanowią nieodłączny element jego pamięci. Jego ukochanym dzieckiem jest Pu29. Mam to szczęście, że wspaniały model ganza SN61-137, kiedyś kursującego po mojej okolicy, który wyszedł spod ręki grudziądzkiego mistrza, dostałem w prezencie od mojej klasy, gdy się żegnaliśmy. Zajmuje teraz eksponowane miejsce i stanowi ozdobę kolekcji kolejowych artefaktów.
Co takiego jest w kolei, że niektórzy pragną choć jej część mieć na własność? Czy to marzenie o wiecznym życiu, symbolizowanym przez nieustanny ruch, którego widomym znakiem jest rozkład jazdy? Dzięki makiecie i tej książce można raz jeszcze (w nieskończoność!) przeżywać kolejowe podróże, a nawet zwiedzać regiony, w których się nigdy nie było.
Modelarze mówią, że ta praca nigdy im się nie nudzi i często zarażają nią innych. Początki są oczywiście skromne. Zwykle zaczyna się od ułożenia startowego modelu kolejki kultowej firmy i obserwowania jeżdżącego w kółko pociągu.. Potem szuka się wyśnionych lokomotyw i ukochanych wagonów, choć nie obywa się przy tym bez wyrzeczeń. Nie wystarczą przecież same tory, parowozy i wagony. Musi na makiecie pojawić się prawdziwy świat w swej materialnej postaci, takiej w jakiej został zapamiętany albo w takiej, jakiej chciałoby się go przekazać następnym pokoleniom.
Jest to więc działanie symboliczne, aby utrwalić coś, co kojarzy się z wiązką pozytywnych wrażeń. Jest to także niewątpliwie pomnik historii kolei i działanie częściowo ocalające coś, o co nasze władze publiczne na ogół nie dbają, czyli zabytki kultury technicznej. Może więc w przyszłości historycy będą badali makiety jak robią to z innymi tekstami źródłowymi? Bo kolej zbliża ludzi, jak mawia Pan Burmistrz, pieczołowicie budujący makietę swej ukochanej Kotliny Kłodzkiej. To coś, co łączy pokolenia – ojcowie od ponad stu lat najwyraźniej wciąż lubią bawić się kolejką ze swoimi synami. To nieszkodliwe hobby, ale też imponujący pomnik ludzkiej wytrwałości w dążeniu, jak wytrwale zmierzają do celów wyznaczonych przez rozkłady jazdy pociągi.
Zatem – wszystkim twórcom makiet i modeli nadaję wymyślony przez siebie tytuł Zasłużonego dla Kolei Honorowego Kolejarza!