O mnie

O mnie

Tak,  mi także zamarzyła się cyfrowa nieśmiertelność. Mam imię (od dawna, trzeba przyznać), a teraz mam mieć i bloga. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że prawie wszyscy piszą, ale mało kto czyta. Tym niemniej ci, którzy czytają, mają prawo poznać autora. Mam na imię Grzegorz, chociaż rzadko go używałem, podobnie jak moi przyjaciele. Ponad dwadzieścia lat włóczyłem się po torach północnej Polski. Ot, pewnego letniego dnia postanowiłem, że opiszę kolejowe szlaki. Najpierw te w najbliższej okolicy, a później spróbuję rozejrzeć się także za horyzontem. No i w dniu dzisiejszym mogę pochwalić się zapiskami z ponad pięćdziesięciu linii. Prowadzą one do Szczecina, na Hel, do Piły, Bydgoszczy (to moje rodzinne miasto), przekraczają Wisłę, sięgając Fromborka i Ełku. Podejrzewam, że sieć połączeń w mojej głowie była kopią kolei pruskich z XIX i początków XX wieku. Łącząc pasję podróżniczą i historyczną, gdy można było (czyli na ogół w wakacje, kiedy to włóczęga smakuje najlepiej), wsiadałem do pociągu i ku zdziwieniu kolejarzy oraz współpasażerów skakałem od okna do okna, fotografując charakterystyczne obiekty na szlaku. Na każdej stacji wystawiałem aparat i uwieczniałem wygląd dworców. Zdjęcia są na ogół marnej jakości, ale tak naprawdę kolekcjonowałem wówczas przeżycia. Opisywałem krajobrazy, przyrodę, lokomotywy, wagony, często rozmawiałem z towarzyszami podróży. Wspólnie płakaliśmy nad umierającymi liniami i torami zarastającymi trawą. Ciekawiło mnie życie kolejarzy, więc niektórych z nich odpytywałem na okoliczność  ich pracy. Zapiski, czynione  w podręcznych kalendarzach, układają się niestety przeważnie w  smętną opowieść o ruinie i zaniedbaniu. Kiedy Kosmici podbiją Ziemię, znajdą w moich notatkach także charakterystykę dosyć specyficznej nacji, zamieszkującej południowe wybrzeże Morza Bałtyckiego.

Ktoś może zapytać – a po co to komu? Cóż, w czasach, gdy w Internecie pojawia się mnóstwo śmieci, na przykład zdjęcia świeżo pomalowanych  paznokci, wydętych ust, wytrzeszczonych oczu, zachodów słońca, grzybów, piesków, kotków, noworodków, umieszczanie w nim opisów lokalnych tras kolejowych nie jest moim zdaniem szczególną perwersją. Poza tym w epoce, w której łatwiej dolecieć do Tajlandii samolotem niż dojechać pociągiem do Tucholi, wartość tego, co lokalne, może tylko rosnąć. Więcej Polaków mieszka teraz w Londynie niż w Lądku Zdroju, a skoro polski mają paszport na sercu, może odnajdą w moich relacjach jakąś cząstkę swojej małej ojczyzny. A kiedyś być może jakiś utalentowany człowiek znajdzie w tych zapisach inspirację do stworzenia prawdziwego dzieła.

A podczas zwiedzania pejzaży kolejowej prowincji nie będziemy przemieszczać się ekspresami, tylko powolnymi pociągami i pojazdami. One zaś pozwolą nam odwiedzić nie tylko wszystkie stacje i przystanki, ale także ich zaplecza i historie.

27.04.2018

W listopadzie 2020 roku, kiedy ludzkość zmagała się z koronawirusem, udało mi się obronić doktorat na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Był to więc dla mnie, zapewne jako jednego z niewielu ludzi, dość pomyślny czas. Powstaje jednak pytanie, dlaczego wspominam o tym na blogu? Doktorat bowiem dotyczył kolei. Jego tytuł brzmiał Polskie doświadczenie nowoczesności. Kolej w literaturze dwudziestolecia międzywojennego. Pracę pisałem pod kierunkiem prof. dra hab. Wojciecha Tomasika, niewątpliwie najlepszego znawcy literatury kolejowe w Polsce, autora pięciu o niej książek. Jak widać, moja kolejowa pasja stała się także pracą naukową. Cieszy mnie to niepomiernie. Mam więc nadzieję na kolejne lata ekscytujących przeżyć z pociągami w tle.