Kolej na rzeczy. Konserwa

  • by

 

Czy wiecie, co łączy konserwę mięsną z koleją? Nie? Podpowiadam – Chicago. Oczywiście sprawa jest dość skomplikowana i nie da się poprowadzić prostej linii ze stanu Illinois do konserwy.
Spożywanie mięsa do wieku XIX bywało problematyczne. Jadano je rzadko, a psuło się szybko. Żywność zamykaną w szczelnych pojemnikach zawdzięczamy wodzom dwóch rywalizujących armii – francuskiej i brytyjskiej. Najpierw butelki z zupami i mięsem dostali wojacy z Francji (1810 rok), a tuż po nich angielscy marynarze zaczęli raczyć się daniami z metalowych puszek (1812 r.).
No dobrze, ale ktoś może zechce zapytać – co ma piernik do wiatraka, a konserwa do pociągów? W tym momencie czas wjechać na tory. Butelki bywały nieszczelne, więc chcąc uniknąć przykrych dolegliwości żołądkowych, należało znaleźć jakiś sposób szybkiego transportowania masowo wytwarzanych produktów mięsnych. Do puszek z kolei trudno było się dobrać – aby je otworzyć , trzeba było do nich strzelać lub atakować za pomocą młotka i dłuta.
Skoro nie można było wysyłać wołowiny i wieprzowiny do odległych miast, radzono sobie inaczej. W latach 30. XIX w Paryżu można było kupić w tabliczki bulionowe (odparowany mus rosołowy wysuszony w formie tabliczek). W roku 1847 Justus von Liebig opracował metodę produkcji kostki rosołowej z wołowiny. Pół łyżeczki ekstraktu wystarczyło, by ugotować litr rosołu, który mógł stać się powszechnie spożywany i stosunkowo tani. I to był przełom. W 1862 roku niemiecki inżynier kolejowy pracujący w Ameryce Południowej zaczął wytwarzać ekstrakt Liebiga z mięsa tamtejszych krów (najpierw pomysł, teraz doskonały surowiec) i zarzucił Europę nowym produktem. Sam Liebig okazał się przy tym geniuszem marketingu – do promocji swojego wyrobu wykorzystywał publikacje ówczesnych mistrzów kuchni, do opakowań dodawano karty kolekcjonerskie, a kostka rosołowa szybko trafiła do jadłospisów żołnierzy wszystkich europejskich armii.
Tymczasem w Stanach Zjednoczonych żniwiarki umożliwiły zwiększenie produkcji zbóż, a następnie wieprzowiny. Z niej nie robi się jednak rosołu. Gigantyczne ilości mięsa należało więc zabezpieczyć przed psuciem inaczej. Amerykanie stwierdzili, że świetnie nada się do tego lód. Wystarczy zamknąć odpowiednią jego ilość w szczelnym wagonie i mamy świetny wehikuł do transportu mięsa na duże odległości. A wielkie lodownie mogły powstać tylko w takich miejscach jak Chicago. To miasto zbudowano na zwierzęcych kościach – tutaj pracowały rzeźnie , w których na przełomie XIX i XX wieku zabijano i oprawiano 122 tysiące świń każdego dnia. Jeden z tych zakładów został nawet wpisany na krajową listę zabytków.

Chicago było też ogromnym węzłem kolejowym. Stąd każdego dnia wyruszać zaczęły wagony-chłodnie z tysiącami ton mięsa, które trafiało na stoły Nowego i Starego Świata, dając pracę setkom tysięcy imigrantów (w tym oczywiście Polaków) w rzeźniach Chicago i jednocześnie odbierając nadzieję indywidualnym hodowcom, którzy odtąd nie mogli już konkurować z wielkoprzemysłowymi producentami mięsa[1].

Ktoś zapyta: a jaki związek ma konserwa z koleją? Odpowiedzi może być kilka. Po pierwsze – na torach pojawił się nowy typ wagonu: chłodnia. Mrożone i konserwowe mięso pojawiło się w handlu hurtowym i detalicznym. W XX wieku znacząco zmieniła się dieta setek milionów ludzi. Pojawiły się nowe przedsiębiorstwa, w których zaczęto prowadzić przemysłową hodowlę drobiu, świń i bydła. W przemyśle liczy się efektywność, dlatego dla szybszego przyrostu masy mięsnej zwierzęta zaczęto faszerować antybiotykami. Mięso zagościło na stołach w takiej skali, jakiej dotąd nie znały dzieje. Skoro stało się powszechnie dostępne, przestało być symbolem bogactwa i wysokiego statusu społecznego. Aby móc się wyróżniać, ludzie bogaci i wpływowi zaczęli więc poszukiwać nowych rodzajów mięsa, np. pochodzącego z gatunków do tej pory niejadanych, chronionych bądź zagrożonych wyginięciem. Stłoczenie na małej przestrzeni zwierząt nie występujących obok siebie w naturze  przyspieszyło procesy mutacji wirusów, atakujących następnie sprzedawców i klientów tzw. „mokrych targów”, a później ludzkość na całym świecie. Najsłynniejszy z targów znajduje się w Wuhanie. Stamtąd ponoć przywędrował do nas koronawirus, który w marcu 2020 roku zatrzymał świat w biegu.

Wojciech Orliński, komentując książkę  Kindlebergera i Alibera „Manias, Panics and Crashes”, napisał: „Mamy pierwszy od I wojny globalny kryzys, który nie zaczął się w USA. I wszystko wskazuje na to, że Chiny zniosą go stosunkowo najłagodniej, ergo obserwujemy narodziny nowego hegemona”. Ciekawe, że na początku lipca 2020 (gdy Chiny właśnie likwidują autonomię Hongkongu) pierwszy od kilkunastu tygodni pociąg z Wuhanu, mający być jednym z symboli chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku, dotarł do polskiej granicy. Jak zwykle, wiezie kilkadziesiąt kontenerów pełnych dalekowschodnich towarów. I pewien przekaz propagandowy. I, oby nie, nową mutację wirusa?

[1] B. Bryson, W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku, tłum. T. Bieroń, Poznań 2013; http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,19446384,rosol-z-kostki-historia-przedmiotu.html

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *