Kolej na wspomnienia. Mapa

Od tej mapy się zaczęło. A właściwie – zaczęły. Podróże kolejowe. Na niezbyt imponującej mapie w skali 1:125 000 najwięcej jest zieleni. Czarno-białych szlaków kolejowych trzeba szukać wzrokiem, bo na przetartej już nieco płachcie dominują Bory Tucholskie. Pamiętam ten moment olśnienia – rok 1983 albo 1985, duży (w ówczesnej nomenklaturze tylko) pokój mieszkania moich rodziców i myśl, że mogę na własne oczy zobaczyć to, co narysowane. Dzisiaj mapy nikogo (no, prawie) już nie rajcują. A wtedy z kolegami z klasy tworzyliśmy własne mapy wzorowane na wojskowych sztabówkach. Inna sprawa, że toczyliśmy na nich fikcyjne wojny, bo przecież byliśmy zmilitaryzowanymi dziećmi wychowanymi na dorocznych emisjach seriali „Czterej pancerni i pies” oraz „Stawka większa niż życie”. Mapy. Dzisiaj mało kto po nie sięga. Musicie jednak widzieć, że w tamtych czasach podróżowanie było trudniejsze niż dziś. Trzeba było obywać się bez Internetu, a i kupno mapy czy planu miasta było nie lada wyczynem. O ile samemu nie odwiedziło się danego miejsca wcześniej, tylko analogowo można było planować eskapady. Zamiast wiedzy należało uruchamiać wyobraźnię. Mapa nadawała się do tego w sam raz.
Zobaczyłem w niej obietnicę. Niezmierzone na pozór połacie lasów, meandrujące rzeki o czarodziejskich nazwach, miejscowości o sympatycznych nazwach (Tuchola, Skórcz, Śliwice, Osie, Stara Rzeka, Tleń, Zarośle, Lniano, itd.) obiecywały niezwykłą przygodę. Wypatrzyłem też na mapie nitki szlaków kolejowych. Zorientowałem się, że większość z nich prowadzi z północy na południe, a wiele zaczyna się (lub kończy) w mojej rodzinnej Bydgoszczy. Pomyślałem, że wystarczy pojechać na dworzec autobusem (wówczas za 1, 50 zł), kupić kartonikowy bilet (do 100 kilometrów – jakieś 4,50 zł z uczniowską ulgą) i zacząć zdobywać świat. Oznaczało to wówczas obszar niespełna piętnastu tysięcy kilometrów kwadratowych. Uznałem jednak, że dla takiego mikrusa jak ja na początek powinno wystarczyć.
No i przez dwadzieścia z górą lat gromadziłem w głowie obrazy, by później zamienić je w słowa. Ale po drodze była jeszcze inna mapa, a właściwie zbiór map. Nazwałbym go „Polską w ośmiu arkuszach”. Wyraźnie przypominam sobie moment gorączkowego odliczania pieniędzy w bydgoskiej księgarni („Czy aby wystarczy mi na zakup wszystkich części?!”) i niemal metafizyczną zgrozę towarzyszącą tej chwili. Miałem wtedy poczucie, że wybrakowany zbiór byłby zachwianiem porządku świata. Mapa jest zadaniem. Jest mitem, Spekulacją. Grą w realistycznych warunkach. Cztery ostatnie stwierdzenia to intertekstualna gra.
Nie ukrywam, że mapa jako fakt kulturowy przyciąga moją uwagę od dawna. Sądzę, że od czasów szkolnych. Nie pamiętam, jakie to były lekcje w siódmej czy ósmej klasie podstawówki, na których razem z kolegami kreśliliśmy własne mapy, na których potem miały toczyć się bitwy wyimaginowanych armii. Mapa wymaga jednak powagi. To, co na niej umieszczamy, jest przecież stwarzaniem świata na nowo.
Trzydzieści z górą lat temu stworzyłem w wyobraźni obszar, który miał stać się krainą kolei. Bo ci, którzy mnie znają, wiedzą, że mania kolejowa jest u mnie silna. I chyba dlatego tak bardzo polubiłem tę mapę. Ma ona radosną, słoneczną ramę, która razem z intensywną zielenią borów i czerwienią dróg tworzy piękną kompozycję kolorystyczną (Afryka dzika! Parę kroków stąd!). Ale, co najważniejsze, pierwszym elementem legendy tej mapy są koleje. Jak więc mógłbym ją zapomnieć?
Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że zacznę opisywać kolejowe szlaki północnej Polski. Ale chyba już to przeczuwałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *