Jak na dramat psychologiczny przystało, film zaczyna się od rozpaczliwego krzyku. Nie chcąc zdradzać zakończenia filmu, powiem tylko, że ta scena dowodzi wyższości pociągów nad samolotami. A o czym opowiada nam Krzysztof Kieślowski? Film nakręcił w 1981 roku, ale na jego premierę musiał czekać aż sześć lat. Cenzura miała używanie, bo sporo w tym dziele odniesień do niedawnej przeszłości i czasów współczesnych. A ostatnia dekada PRL-u była „epoką polityczną”, więc i w filmie tej polityki nie brakuje. Ale widzów, a zwłaszcza tych lubiących kolej, co innego do dziś wbija w fotele. Reżyserowi udało się w metaforycznym skrócie ( w postaci pociągu) ukazać charakter naszej egzystencji. To, czy zdążysz na pociąg czy nie, to, kogo spotkasz na dworcu czy w wagonie, może przesądzić o twojej przyszłości i szczęściu. „Pamiętaj, nic nie musisz”. Jeśli złapiesz umykający pociąg, może będziesz szczęśliwy. Może lepiej byłoby, gdybyś jak Witek w pierwszym wariancie opowieści (fenomenalny Bogusław Linda) zdążył wskoczyć do ostatniego wagonu. Może jednak lepiej dla ciebie byłoby, gdyby ktoś cię zatrzymał na peronie, jak w wariancie drugim. Ale to wcale nie jest pewne, bo szczęście i nieszczęście dostaje się nam przypadkiem (wariant trzeci, niekoniecznie ostatni). Życie jest więc (kolejową) podróżą w nieznane, chaotyczną plątaniną możliwości i zagrożeń, czymś na kształt tłumu kłębiącego się w dworcowym holu. Los bywa nieprzewidywalny, życiowe scenariusze również. Jak to zwykle na kolei – jedni się śmieją, inni denerwują, ktoś płacze, ktoś desperacko goni uciekającą szansę. Los bywa też złośliwy (bo co ma powiedzieć Witek, który za każdym razem chce dostać się do Francji i nigdy go tam nie ujrzymy?). Jedno jest pewne – trzeba być wyjątkowym szczęściarzem/szczęściarą, by w każdej sytuacji, na jaką skazuje nas przypadkowość istnienia, spotykać przyzwoitych ludzi, takich jak ci, grani przez Tadeusza Łomnickiego (komunista Werner), Zygmunta Hubnera (dziekan uczelni medycznej), Zbigniewa Zapasiewicza (opozycjonista Adam) czy Adama Ferencego (ksiądz Stefan). Wymieniam tylko niektóre nazwiska aktorów, bo mówiąc o wybitnych kreacjach, powinienem wstawić w to miejsce pełną listę obsady.
Witek wbiega na peron i widzi odjeżdżający już pociąg. Właśnie wtedy rozstrzyga się jego ( a więc człowieczy) los. Lubię ten film, bo sporo w nim obrazów kolejowych o symbolicznym charakterze. Ponadto można w nim zobaczyć młodziutkiego Jacka Kaczmarskiego. Występuje tylko w drobnym epizodzie, ale podziwiam go jak zawsze, niezmiennie. Zaś genialna rola Lindy, wsparta obecnością tylu znakomitych aktorów, musiała zaowocować arcydziełem. Jednak aktor stał się gwiazdą popkultury i postacią kultową, kojarzoną z kinem akcji i kwestią: „Nie chce mi się z tobą gadać”. Bo to znowu przypadek (polityczne zawirowania lat 80. ubiegłego wieku) zdecydował, że film Kieślowskiego ukazał się na ekranach krótko przed „Psami” Pasikowskiego.
Jak dziś go oglądać? Może spróbować sobie odpowiedzieć na pytanie: „Ślepiów nie masz, baranie? Gdzie lecisz, gdzie?”.