Kolej na malarstwo. Edouard Manet „Kolej żelazna” 1872-1873

Maneta właściwie kolej nie interesowała. Większą uwagę przywiązywał do portretowania ludzi. Ja zaś długo przyglądałem się jego obrazowi i zastanawiałem się, dlaczego ukazane na nim dziewczynka i kobiety patrzą w różne strony? Może dlatego, że wspólnie przeżywają jedynie chwilę spaceru? Chcę przez to powiedzieć, że na obrazie nie widzimy matki i córki, kobieta jest chyba tylko opiekunką dziecka i wygląda tak, jakby z widokiem pociągu już jej spowszedniał. Oswoiła się z nim szybciej, zanim impresjoniści wyszli ze swych pracowni w plener, by malować z natury. Dla dziewczynki obłoki pary i dymu oraz ciężkie lokomotywy poruszające się z gracją za żelaznym ogrodzeniem w środku miasta są fascynującym przedstawieniem, ale bona nie zwraca na nie uwagi. Na dziecko w zasadzie też nie, bo przecież zajmuje się nim tylko z obowiązku.

            My mieliśmy więcej szczęścia. Na spacery chodziliśmy z matkami i to one pokazywały nam świat w pierwszych latach naszego życia. Dlatego pamiętam, że naukę mówienia rozpoczynałem od słów, wypowiadanych przez mamę: „po – ciąg”, „lo-ko-mo-ty-wa”, „to-ry”, „pa-ro-wóz”. To ona pokazywał mi później te rzeczy w elementarzu Falskiego, pierwszej magicznej Księdze mojego życia.

            Miałem też dziecięce studia z natury na wzór impresjonistów. Pamiętam bowiem buchający dymem czarny parowóz prowadzący pociąg z Torunia w stronę stacji Bydgoszcz Łegnowo. Ujrzałem go w pobliżu poniemieckiej stacji pomp, leżącej między Łęgnowem a Plątnowem, przy której dziadkowie mieli działkę warzywną. Oderwany od wielkiej beczki z deszczówką, protestowałem, ale po chwili zamilkłem, bo mama wzięła mnie na ręce i poniosła w stronę torów, leżących kilkanaście metrów dalej, tuż za betonowymi basenami przeciwpożarowymi. Tak właśnie po raz pierwszy na żywo zobaczyłem lokomotywę. Mój entuzjazm wzbudziły nie tylko dym i para oraz stukot kół, ale przede wszystkim radosny gwizd, który parowóz wydał, gdy pomachałem w jego stronę ręką. Machałem zresztą do siedzących w pociągu ludzi tak długo i mocno, że o mało nie wypadłem z matczynych objęć.

            W szkole nie używaliśmy już podręcznika Falskiego, ale i tak powrócił do mnie, gdy opowiadałem na lekcji, że ja już umiem czytać, bo widziałem w starej książce parowóz, szlaban, stację i zawiadowcę oraz kolejowy przejazd. Wiele lat później z tego samego elementarza uczył się też sylabizować mój syn. W moim dzieciństwie pojawił się oczywiście także Tuwim ze swoją „Lokomotywą”, niejako musiałem więc zainteresować się koleją. Najważniejsze jednak były te pierwsze słowa, wypowiadane przez mamę. Dlatego teraz, gdy leżysz w szpitalu, chcę Ci podziękować i proszę Cię, mamo – nie odchodź. Mam Ci jeszcze tyle do opowiedzenia o pociągach.  I nie tylko o nich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *