Dzisiaj, w rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim, postanowiłem zająć się najbardziej niechlubnym epizodem w dziejach europejskiej kolei. Były nim nazistowskie transporty do obozów zagłady. Niemiecki historyk, do którego książki się odwołuję, przypomina, że biorąc pod uwagę liczbę zamordowanych Żydów, należy mówić przede wszystkim o Bełżcu, Sobiborze i Treblince. Niemiecki obóz zagłady w Auschwitz-Birkenau znany jest na całym świecie, natomiast te miejsca, w których wcześniej zaczęto zabijać ludzi w komorach gazowych, pozostają zapomniane.
Tymczasem przemysłowe mordowanie ludzi zaczęło się już 15 marca 1942 roku, gdy Niemcy przystąpili do „ostatecznej likwidacji kwestii żydowskiej” w ramach Akcji „Reinhardt”. Naziści proces likwidacji Żydów mieszkających w Generalnej Guberni nazwali imieniem Reinharda Heydricha, fanatycznego antysemity, rządzącego Protektoratem Czech i Moraw, ponieważ na początku 1942 zginął na skutek zamachu dokonanego przez czeski ruch oporu. Nazwę tę, symbolizującą zemstę, wymyślił sam Heinrich Himmler, szef SS. Czy Żydzi orientowali się, jaki był cel tej „akcji przesiedleńczej”? Marek Edelman w słynnym wywiadzie, udzielonym Hannie Krall, mówił:
„Owszem, my – wiedzieliśmy. Posłaliśmy w czterdziestym drugim kolegę, Zygmunta, żeby zorientował się, co się dzieje z transportami. Pojechał z kolejarzami z Dworca Gdańskiego. W Sokołowie powiedzieli mu, że linia się rozdwaja, jedna bocznica idzie do Treblinki, codziennie jedzie tam pociąg towarowy załadowany ludźmi i wraca pusty, żywności nie dowozi się” (H. Krall, „Zdążyć przed Panem Bogiem”).
Naziści staranni wybrali miejsca, w których wybudowano obozy zagłady: leżały na odludziu, ale jednocześnie miały dobre połączenia z liniami kolejowymi: Bełżec leżał przy trasie Warszawa – Lublin – Lwów, Sobibór na szlaku Chełm – Włodawa, Treblinka w pobliżu linii Warszawa – Białystok – Mińsk. Każdy z obozów posiadał rampę kolejową, z której przybyłych więźniów pędzono prosto do komór gazowych. Jeden z nich, któremu udało się uciec z Treblinki, oceniał, że każdego dnia mordowano tam tysiące ludzi:
„W okresie od lipca do grudnia 1942 r. codziennie przybywały średnio trzy transporty po 60 wagonów”. (N. Davies, „Boże Igrzysko. Historia Polski”, t. 2)
Gehenna Żydów zaczynała się najczęściej już na tzw. Umschlagplatzu („placu przeładunkowym”) w sercu Warszawy przy ulicy Stawki na tzw. kolejowej linii obwodowej, istniejącej od lat 70. XIX wieku. Niemcy w lipcu 1942 roku zaczęli wykorzystywać tamtejszą rampę towarową do selekcji i załadunku Żydów ze stołecznego getta, miast na terenie GG i innych państw przez nich okupowanych do pociągów, zmierzających do Treblinki. Do wagonów towarowych, zwanych bydlęcymi, wpychano przeciętnie sto i więcej osób. Żeby wyobrazić sobie koszmarne warunki, w jakich jechali przerażeni ludzie, wystarczy przypomnieć, że w czasie I wojny światowej do wagonami takimi podróżowały oddziały wojska, liczące nie więcej niż czterdziestu żołnierzy:
„Jest niemożliwe wyobrażenie sobie horroru w tym zamkniętym, dusznym wagonie towarowym. Była to jedna wielka kloaka. Każdy przepychał się do okna, ale dostanie się w pobliże okna było niemożliwe. Wszyscy położyli się na podłodze. Ja także się położyłem. Zdołałem wyczuć szczelinę w podłodze. Leżałem z nosem przy tej szczelinie, by złapać nieco powietrza. (…) W każdym kącie piętrzyły się ludzkie ekskrementy” (S. Lehnstaedt, „Czas zabijania…”). Ludzie umierali tam z braku powietrza, od upału, z pragnienia, zaduszeni w ścisku, pośród okrzyków gapiów na stacjach kolejowych: „Żydzi, jedziecie na mydło”. (S. Lehnstaedt, „Czas zabijania…”)
Pociąg wjeżdżał na Umschlagplatz codziennie o dziewiątej rano. Do południa trwał załadunek 60 wagonów ( w dwóch jechali strażnicy z SS). Po czterech godzinach skład docierał do obozu w Treblince. Rozładunek odbywał się bardzo sprawnie i pociąg już o 1900 ruszał w drogę powrotną. Wagony na rampie dzielono na grupy po osiem-dziesięć, a ludziom z nich wychodzącym mówiono, że idą pod prysznice, a później zostaną skierowani do pracy. Dlatego droga z rampy do komory gazowej zajmowała poszczególnym grupom zaledwie kwadrans. Przed zabiciem więźniom golono włosy, odbierano rzeczy, pieniądze i kosztowności, a trupom wyrywano złote zęby. Na zakończenie Akcji „Reinhardt” dowodzący nią Odilo Globocnik stwierdził z zadowoleniem, że Niemcom „udało się odzyskać” w ten sposób prawie 180 milionów reichsmarek w samej gotówce, ponadto 1900 wagonów pełnych ubrań, włosów, pierza i szmat (S. Lehnstaedt, „Czas zabijania…”).
W tym akcie ludobójstwa aktywny udział brali też niestety liczni pracownicy Kolei Rzeszy oraz kolejarze z państw okupowanych przez Niemcy, a także ich sojuszników. Wątek ten podjął znany brytyjski prezenter telewizyjny i miłośnik kolei Chris Tarrant. O jego filmie poświęconym „pociągom zagłady” napiszę następnym razem.