Kolej na literaturę. Wieniedikt Jerofiejew „Moskwa-Pietuszki” 1969

  • by

Dziesiątego kwietnia pisałem tekst poświęcony Jackowi Kaczmarskiemu. Tego samego dnia powinienem wspomnieć o innym nieśmiertelnym – Michaile Bułhakowie. Ponieważ jednak w „Mistrzu i Małgorzacie” wątek kolejowy nie odgrywa żadnej roli, przypomnę innego rosyjskiego twórcę – Wieniedikta Jerofiejewa. Jego opowieść o kolejowym szlaku upodlenia także zalicza się do klasyki literatury.

            Tę wywrotową powieść czytałem po raz pierwszy na początku lat 90., gdy w naszym miasteczku istniała jeszcze dobrze zaopatrzona księgarnia. Wtedy w „Moskwie…” bawiły nas przede wszystkim alkoholowe receptury, szczodrze cytowane w tym pijackim poemacie. Dopiero po chwili dojrzeliśmy drugie – nomen omen – dno tekstu. Przestaliśmy się dziwić, że książka znalazła się pod ścisłym nadzorem cenzury. Przecież Związek Radziecki miał być krajem powszechnej szczęśliwości, tymczasem bohater-narrator spotyka tylko ludzi wykolejonych. Szczytem jego marzeń stało się alkoholowe upojenie – za wszelką cenę, nawet w połączeniu z zeszmaceniem, szyderstwem, utratą godności, zdrowia  i życia.

            Moskwę od Pietuszek dzieli pozornie tylko 125 kilometrów kolejowego szlaku, ale w sowieckiej rzeczywistości droga ta urasta do rozmiarów przepaści między stołecznym piekłem a prowincjonalnym rajem. W dodatku przypomina ona mityczny labirynt. Nigdy nie udało się bohaterowi odnaleźć jego centrum, zwanego Kremlem, bo na każdym zakręcie nęcił go syreni śpiew knajp i zawsze jakoś lądował na Dworcu Kurskim w restauracji.  Zresztą na Kurski też niełatwo trafić, a do pociągu najtrudniej,  bo trzeba przejść przez dworcową restaurację i sklep monopolowy (dwie butelki kubańskiej, dwie ćwiartki rosyjskiej, wino różowe wzmocnione i dwie kanapki. Żeby nie rzygnąć).

            I już w duszy bohatera grają harfy eolskie, a pociąg do Pietuszek „odjedzie z bocznicy czwartej o godzinie 8 minut 16. Pociąg zatrzymuje się na stacjach: Sierp i Młot, Czuchlinka, Rieutowo, Żeleznodorożnaja. Dalej zgodnie z rozkładem, z wyjątkiem stacji Jesino”. Nie wiecie, gdzie leżą Pietuszki? Dziwne, przecież tam wychodząc z dworcowej restauracji na czyichś rzygowinach pośliznął się Lord Chamberlain, przewracając głową sąsiedni stolik. Przy okazji zadanie matematyczne: jeśli na stoliku znajdowały się dwa ciastka po 35 kopiejek, dwie porcje strogonowa po 75 kopiejek, dwie porcje krowiego wymienia po 39 kopiejek i dwie karafki kseresu po 800 gramów każda. Wszystkie naczynia pozostały całe. Żadne danie nie nadawało się do spożycia. Co do kseresu, to jedna karafka pozostała cała, ale kseres z niej wyciekł, druga rozbiła się w drobny mak, ale nie wyciekła z niej ani jedna kropla. Przy założeniu, że cena pustej karafki jest sześć razy wyższa niż cena porcji wymienia, a cenę kseresu zna każde dziecko, oblicz, jaki rachunek przedstawiono lordowi Chamberlainowi, premierowi Wielkiej Brytanii, w restauracji na Dworcu Kurskim?

            Opowieść złachmanionego Odysa otworzyła nam oczy. Zrozumieliśmy, jak bardzo komunizm (w polskiej wersji) sprofanował mit naszego dzieciństwa i młodości. Skazał nas na ciasne mieszkania w bloku, podróże w ścisku miejskich autobusów, stare tramwaje, odrapane kamienice, pieniądze bez wartości, seriale o wojnie, tandetę i beznadzieję. Zza wrót niedostępnych sezamów wykradaliśmy woreczki z kiszoną kapustą, oranżadę w proszku czy wodę gazowaną z saturatora (najlepiej z sokiem). Dorośli też mieli niełatwo, bo alkohol sprzedawano na kartki (zawsze za mało), albo dopiero po godzinie trzynastej (za późno). Ale z drugiej strony – pełną parą pracowała wtedy nasza wyobraźnia. Myśleliśmy, że w przyszłości zmienimy świat na sprawiedliwy i piękniejszy. Tak nam podpowiadali nasi Aniołowie Stróże (Wieniczce podpowiada, by pił, sam Bóg – bo przecież pragnie, choć tego nie potrzebuje, tak jak święta Teresa pragnęła stygmatów). I tak jak bohater powieści Jerofiejewa popełnialiśmy błędy. Narzekaliśmy na polską kolej, nie wiedząc, że może być gorzej. I od lat 90. XX wieku zaczęto ją nam powoli odbierać, i pozostała nam równia pochyła, polski odpowiednik drogi do Pietuszek.

            Niekiedy jest tak, że na trzeźwo trudno znieść świat. Trzeba wtedy rzeczywistość nieco pokolorować. A jeśli właśnie wyrzucają was z pracy (na przykład za to, że w czasie pracy kreślicie  szczegółowe harmonogramy spożycia alkoholu przez załogę), pamiętajcie, że zawsze gdzieś stoi pociąg do Pietuszek.  Aby dotrzeć do tej wymarzonej krainy, w której czeka ukochana/ukochany i dawno niewidziane dziecko, a  miłość tłumaczy wszystkie niepowodzenia, Wieniczka na sobie samym wypróbowywał różne recepty. Ulubioną Jerofiejewa była ta na  „Suczy bebech”, a  najsłynniejszą z nich jest chyba „Łza komsomołki” (Komsomoł to Komunistyczny Związek Młodzieży, do którego musiała należeć każda porządna dziewczyna w ZSRR): trzeba zmieszać 15 gramów lawendy z takąż ilością werbeny, dodać 30 gramów perfum ( w oryginale „Leśnej wody”), 2 gramy lakieru do paznokci (kolor nie ma znaczenia), 150 gramów płynu do płukania ust i tyle samo lemoniady, po czym mieszać dwadzieścia minut (koniecznie gałązką wiciokrzewu!). Smacznego i szczęśliwej podróży!

PS Książkę warto nabyć, cena jest przystępna. Tylko 3 ruble i 62 kopiejki. Tyle, co pół litra wódki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *