Tak chyba można tłumaczyć tytuł nietypowej podróży kolejowej Chrisa Tarranta. To opowieść o pociągach, którymi setki tysięcy „podludzi” deportowano do obozów koncentracyjnych i obozów zagłady w środkowej Europie. Dlatego szlak podróży brytyjskiego prezentera zaczął się w Norymberdze, gdzie niegdyś odbywały się wielkie zloty nazistów. Tarrantowi nie chodzi tylko o to, że tam (na pobliskim Zeppelinfeld) zwolennicy Hitlera mogli cyklicznie wykrzyczeć swoją nienawiść do świata. Zgromadzenia NSDAP były także wielkimi przedsięwzięciami logistycznymi i gdyby nie Reichsbahn, tysiące Niemców skazane byłyby tylko na słuchanie przemówień Fűhrera przez radio. Podobno i to medium pozwalało odczuwać niezwykłą charyzmę przywódcy nazistów, ale na żywo magia Hitlera działać miała sto razy bardziej. Niestety po raz pierwszy. Po raz drugi trzeba powiedzieć niestety, ale niemiecka kolej wzorowo wywiązywała się z zadania przetransportowania setek tysięcy nazistów na wielkie zloty. I po raz trzeci niestety pojawi się w stwierdzeniu, że to doświadczenie niemieccy (i nie tylko oni) kolejarze wykorzystali w zupełnie innym celu, jawnie zbrodniczym. Oprócz tego, że zatrudniająca milion sześćset tysięcy pracowników (w tym sto pięćdziesiąt tysięcy Polaków i Żydów) Kolej Rzeszy pomogła Hitlerowi zabić sześć milionów ludzi, przyczyniła się do szybkiego podboju Europy przez nazistów, sprawnie transportując niemieckie dywizje na granice z krajami, które kolejno stawały się ofiarami ataków: z Austrią, Czechosłowacją, Polską, Francją, Jugosławią, Grecją, Związkiem Radzieckim. Nieco później w odwrotnym kierunku ruszyły transporty śmierci.
W programie Tarranta interesują mnie najbardziej polskie wątki kolejowe, dlatego proszę o wybaczenie, ale nie będę rekonstruował całego szlaku, którym poruszał się Brytyjczyk. Zajrzę tylko do parowozowni, w których stacjonowały lokomotywy wojenne, odwiedzę Gniezno i rampę w obozie w Birkenau. Chcąc wynagrodzić czytelnikowi owe braki, zabiorę go też w podróż przez mroczną literaturę opisującą przemysłową Zagładę.
Z tamtej okrutnej epoki pozostało niewiele śladów, a i te na ogół kryją się na uboczu świata. Dwa z nich znajdziemy w centrum Polski. Stację w Gnieźnie Niemcy zaczęli rozbudowywać, gdy Hitler postanowił zniszczyć ZSRR. Efekty tego do dziś mogą imponować, chociaż większość zabytków znajduje się w stanie ruiny. Obecnie jest to pięć kilometrów torów stacyjnych, prawie półkilometrowa bocznica, przy której rdzewieje ogromy dźwig, którym ładowano węgiel do tendrów dwunastu lokomotyw naraz. Do tego doliczyć trzeba wielką parowozownię z dwudziestoma czterema stanowiskami roboczymi. Nic dziwnego, że w czasach II wojny światowej w tutejszym węźle pracowało trzy tysiące kolejarzy. Drugim obiektem zbudowanym przez nazistów, o którym mówi w programie Tarranta jedenastoletni wówczas Polak, zmuszony do pracy na kolei, jest stacja Radegast nieopodal Łodzi. Stamtąd kierowano więźniów do getta (na czterech kilometrach kwadratowych żyło tam sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi), a następnie do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Zaraz po przyjeździe, najpierw miło witani, byli zabijani gazami spalinowymi ciężarówek. Na stacji Kulmhof (tak nazywała się w czasie wojny) zamordowano w ten sposób kilkaset (od stu do trzystu) tysięcy Żydów. Czy dziś można wyobrazić sobie ohydę tej zbrodni? Można. Wystarczy zastanowić się, co mogło znaczyć ogłoszenie, które komendant obozu w 1942 roku zamieścił w łódzkiej prasie: „Pilnie poszukuje się młyna do kości, bądź to operowanego ręcznie, bądź napędzanego silnikiem”.
Istnieje też obszerniejsze świadectwo Zagłady, równie przejmujące. Pozostawił je dla nas Icchak Kacenelson. Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie napisał w ostatnim roku swego życia pomiędzy wiosną 1943 roku a 30 kwietnia 1944, gdy zamordowano go w obozie Auschwitz-Birkenau (możliwe, że pracujący na tamtejszej rampie Tadeusz Borowski był tego nieświadomym obserwatorem). Ukryte fragmenty odnaleziono po śmierci autora. Transportom zagłady poświęcił cały rozdział, zatytułowany IV. Znów powróciły wagony, w którym czytamy:
„Lęk mnie śmiertelny ogarnia i obejmuje uściskiem –
Są już wagony! A wczoraj odeszły stąd wczesnym zmierzchem…
I znowu są! Znowu stoją, znów na umschlagu są wszystkie…
Widzisz ich gęby otwarte? Otwarte i puste jeszcze!” [1]
Mroczne wnętrza bydlęcych wagonów jeszcze dzisiaj są czytelnymi symbolami Holokaustu. W takiej funkcji umieszcza się je w muzeach i miejscach pamięci (np. w arcyciekawym gdańskim Muzeum II Wojny Światowej). Jednak to widoczną na jednym ze zdjęć w nagłówku tekstu bramę wjazdową do obozu Auschwitz-Birkenau śmiało można nazwać najstraszniejszym zabytkiem kolejowym Polsce. Na tamtejszej rampie w Birkenau (zwanej Judenrampe) w ciągu dwóch lat (1942-1944) przeprowadzano tzw. selekcję, w wyniku której trzy czwarte z ponad pół miliona przybyłych transportami z całej Europy Żydów zostało uśmierconych w komorach gazowych i spalonych w krematoriach. Również ten proceder jest trudny do pojęcia. Można go spróbować odczuć na własnej skórze. Osobom o silnej psychice polecam w tym celu zamieszczony na YouTube spektakl lalkowy holenderskiej grupy Hotel Modern pt. Kamp (link w przypisie)[2]. Nie wiem, czy widział go Chris Tarrant, ale podziwiam go, bo odważył się wejść do wieży bramy wjazdowej i spojrzeć na obóz oczami esesmanów.
Z takiej perspektywy postanowił też przyjrzeć się Holokaustowi w swojej głośnej powieści Jonathann Littell. Młody esesman służący w czasie wojny na froncie wschodnim mówi w niej:
„Wszystko, co robiłem, robiłem z całkowitą znajomością rzeczy, przekonany, że należy to do moich obowiązków i że jest to konieczne, jakiekolwiek nieprzyjemne i nieszczęśliwe by było. (…) Więc kto jest winny? Wszyscy czy nikt? (…) Choćby zwrotnicowy na trasie kolei, czy jest winny śmierci Żydów, których pokierowano do gazu? To funkcjonariusz publiczny, pracuje w tym zawodzie od dwudziestu lat, nastawia zwrotnice według planu, nie musi wiedzieć, kto jedzie pociągiem. To nie jego wina, że Żydzi są transportowani z punktu A przez zwrotnicę, którą ustawia, do punktu B, gdzie są zabijani. A przecież zwrotniczy odgrywa kluczową rolę w procesie eksterminacji: gdyby nie on, pociąg z Żydami nie dotarłby do punktu B. (…)”.
Niepokojąco brzmi teza, którą ostatecznie stawia młody nazista Maximilian Aue: „Jestem winny, wy nie jesteście, to świetnie. Ale przecież musicie umieć powiedzieć sobie, ze na moim miejscu robilibyście to samo. Być może z mniejszą gorliwością, ale może też z mniejszą rozpaczą, niemniej, w ten czy inny sposób – robilibyście to samo”[3]. Nikt nam nigdy nie kazał zabijać, fakt. Mieliśmy więc tylko więcej szczęścia od tego esesmana? Gdy czytam w opowiadaniu Tadeusza Borowskiego, że „była to sielankowa rampa” i dalej, że: „To stąd ładują towar na Birkenau: materiał do rozbudowy obozu i ludzi do gazu. Zwykły dzień roboczy: zajeżdżają samochody, biorą deski, cement, ludzi…” (Proszę państwa do gazu), zaczynam wierzyć, że Maximilian Aue i Borowski mają rację: nigdy nikogo nie wzrusza cudza śmierć. A gdy codziennie widzi się zabijanych masowo ludzi, obojętnieje się jeszcze łatwiej. I z łatwością a nawet ochotą przykłada się rękę do ludobójstwa.
Zawsze, gdy
o tym myślę, chce mi się płakać. Jadę
wtedy albo przenoszę się wyobraźnią do
Gdańska Głównego, by raz jeszcze popatrzeć na pomnik Kindertransportów, stojący
przed dworcem. Jakąś pociechą jest myśl,
że dzięki kolei udało się jednak uratować w latach 1938-1939 kilkanaście
tysięcy dzieci pomiędzy dziewiątym a czternastym rokiem życia. Wyjechały dzięki
pomoc organizacji pozarządowych (głównie z Wielkiej Brytanii) pociągami z wielu niemieckich miast, między innymi
z Wolnego Miasta Gdańska, kierując się do portów i uciekając przed
prześladowaniami. Dzięki ofiarności zwykłych rodzin (trzeba było III Rzeszy
zapłacić za nie okup) zaoszczędzono im
strasznego losu. Budująca jest świadomość, że nawet w najmroczniejszych czasach
znajdzie się dziesięciu sprawiedliwych, garstka dobrych ludzi, ratujących
innych, a kolej też ma w tym udział.
[1] I. Kacenelson, Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie, tłum. J. Ficowski, wyd. II, Warszawa 1986.
[2] https://www.youtube.com/watch?v=C785noC2h44
[3] J. Littell, Łaskawe, przekł. M. Kamińska-Maurugeon, wyd. II, Kraków 2019.