Dalsze szlaki. Pociągiem do bałkańskiego browaru, czyli kraina kolejowych olbrzymów

I jak tu nie kochać Czarnogóry? Mają tam piękne góry i ciepłe morze, a przede wszystkim tylko dwie czynne linie pasażerskie. Dlatego dla miłośnika kolei jest to kraj-marzenie, bo można objechać 100% jego stacji. To oczywiście żart, bo czarnogórskie pociągi i krajobrazy są atrakcją samą w sobie i można bez końca podróżować przez ten zakątek Bałkanów. A że można też koleją dojechać do słynnego w regionie browaru, szybko zapadła decyzja, by wyruszając z Sutomore odwiedzić szlak Podgorica – Niksič. W piątek 9 sierpnia udaliśmy się więc do źródeł piwa Niksicko.

            Apetyt nam urósł, gdy okazało się, że na stacji Sutomore kasjerka wypisuje ręcznie bilety. Zawsze przecież warto mieć bilet z lokalnym autografem. Niestety okazało się, że nie możemy go kupić na następny dzień. Ponieważ kasjerka nie mówiła po angielsku, a mój rosyjski także okazał się zbędny, nie dowiedzieliśmy się, dlaczego. Pani zaproponowała nam za to podziwianie wieczornego pociągu do Baru. Skorzystaliśmy. Bonusem był widok domu wiszącego na stromej skale tuż nad peronami, w którym mieszka bóg górskiego wiatru.

            Następnego dnia stawiliśmy się nad stacji ponownie. Gdy przyjechał pociąg pospieszny do Bijelo Pole, przeszliśmy przez wagony i wobec braku wolnych miejsc (odręcznie zapisanymi karteczkami  oznaczono w nich rezerwacje) i wagonu restauracyjnego postanowiliśmy poczekać na pociąg osobowy. Mając do odjazdu ponad kwadrans, kupiliśmy sobie na peronie kawę (domaca). Zaparzoną w tygielku i podaną na zielonej skrzynce od piwa otrzymaliśmy razem z mini spektaklem pt. „Volkswagen Panzer Kraftwagen”. Jego scenariusz był bardzo widowiskowy. Otóż na stację z piskiem opon wjechał golf III. Kierowca i pasażer serdecznie przywitali się z sześcioma kolegami, czekającymi przed dworcem. Zaczęli pakować osiem wielkich walizek do bagażnika. Nie wszystkie się zmieściły, więc trzy bezceremonialnie rajderzy wrzucili na dach samochodu. Cała ósemka wsiadła do niego, przy czym trzej pasażerowie zostali wyznaczeni do trzymania walizek nad swoimi głowami. Głośno trąbiąc, VPK potoczył się raźnie w stronę miasta. Nasza radość nie miała miary. Oto junacy o nadprzyrodzonych mocach, bohaterowie eposów zmartwychwstali na naszych oczach!

            Później czas płynął nam już bardziej przyziemnie. Elektryczny skład zawiózł nas do Podgoricy. Oddaliśmy tam hołd staremu parowozowi z 1910 roku, urodzonemu w Berlinie, który na szlakach południowej Europy przejechał ponad 400 tysięcy kilometrów. Po dwugodzinnym oczekiwaniu wsiedliśmy do klimatyzowanego szynobusa. Zajęliśmy miejsca tuż przy toalecie. Ale nie dlatego,  by tam spędzić większość czasu. Wielkie okna w przejściu umożliwić nam miały swobodne fotografowanie obydwu stron szlaku. Skojarzyły się nam też z panoramicznymi wagonami turystycznych pociągów amerykańskich czy kanadyjskich. Miały jednak nad nimi tę przewagę, że byliśmy jedynymi widzami spektaklu, który swoim pasażerom za umiarkowaną cenę (3,50 euro za osobę w dwie strony) oferuje czarnogórska kolej.

            No i ruszyły letnie obrazy. Widowiskowa i wręcz hipnotyzująca dolina turkusowej rzeki Moračy po lewej nieustannie przyciągała nasz wzrok oraz obiektywy aparatów. Po prawej dostaliśmy skaliste zbocza, o które pociąg ocierał się podczas jazdy wielkimi serpentynami. Dodatkowymi atrakcjami były liczne tunele i kamienne stacje w stylu neoromańskim, przypominające, że Czarnogóra chlubi się zabytkami sięgającymi czasów rzymskich i bizantyjskich. Gdy się im przyglądaliśmy, wydawało się nam, że zaraz za peronami drogi i ścieżki spadają prosto w przepaść, oferując sporą dawkę adrenaliny kierowcom, rowerzystom i piechurom. Tak wesoło jadąc w samo południe zaczęliśmy zbliżać się do stacji końcowej.

            Niksič okazał się zadbanym, sześćdziesięciotysięcznym miastem z urokliwymi uliczkami i domami starówki. Zarzucić mu można jedynie brak restauracji czy sklepu przy browarze. Ale ponieważ piwo było tylko pretekstem do kolejowej wyprawy, zwiedzanie zakończyliśmy w Cafe Train naprzeciwko dworca. Ten zaś dokładnie obejrzeliśmy. W przeciwieństwie do stacji chorwackich czy serbskich, te czarnogórskie są bardzo zadbane. Ale chyba dlatego, że jest ich tak niewiele w małym przecież kraju.

             W świetnych humorach udaliśmy się w podróż powrotną, nie martwiąc się tym, że obsługę pociągu spotkaliśmy przed odjazdem w barze. Nie spodziewaliśmy się też, że to  jeszcze nie koniec atrakcji. Okazało się, że na szlaku z Podgoricy stacjonuje jednostka kolejowych olbrzymów. Jeden z nich, złożony na troje,  wsiadł do naszego pociągu i z trudem zajął miejsce w pobliżu drzwi. Gdy pociąg ruszył, rozciągnął się w korytarzu. Wysiadł na stacji Črmnica tuż przed czterokilometrowym tunelem Sozina, wiedząc zapewne, że się do niego nie zmieści. To było fascynujące, podobnie jak jazda prosto w zachodzące słońce. No i jak tu nie kochać czarnogórskich pociągów?

PS Sprostowanie. Rafał w swojej relacji napisał, że na koniec tej podróży złapałem modliszkę. Brzmi to tak, jakbym złapał jakąś egzotyczną chorobę. Prawda jest taka, że to modliszka mnie złapała i przed pożarciem próbowała zahipnotyzować wzrokiem. To samo czyniła wobec aparatu.

1 myśl na “Dalsze szlaki. Pociągiem do bałkańskiego browaru, czyli kraina kolejowych olbrzymów”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *