
Tekst powstał pomiędzy rokiem 2003 a 2007, pewnej mroźnej zimy. A ponieważ znowu winter is coming, powinien tu pasować i rozgrzać przygasłe serca:
„Pomorski wagon restauracyjny”
aby podróżnym tutejszy świat smakował,
najpierw podaj aperitif, na przykład
kilka kropel strumienia lub rzeki mocno zmrożonej
(z pokruszonym lodem, z szyszką albo listkiem olchy)
oraz pasemka trawy lodowej;
weź tydzień, obierając, usuń z niego obowiązki,
uformuj ciasto krajobrazu faliście,
dodaj goryczki zmęczenia, przełam aromatem kawy;
dosyp kilka ziaren kamieni;
następnie druty kolei żelaznej
powoli rozgrzewaj słońcem na tłuszczu mrozu,
aż zaczną głośno skwierczeć;
wrzuć na to niedużą porcję dziczyzny
(tropy saren, kuropatw, lisów albo zajęcy),
delikatne pałeczki wierzby, wiórki sosnowe,
talarki lipy (albo buka, dębu),
pokrusz w palcach szczyptę twardej gliny,
kilka kruchych plasterków jeziora,
wymieszaj całość w tarninie, polerowanej uprzednio,
zapraw popiskiwaniem wróbli i sikorek,
teraz gotuj całość kilka godzin w niskiej temperaturze,
w trakcie przygotuj chrupiącą panierkę ze śniegu;
po wyjęciu z kuchni zimowej możesz smak nieco wysubtelnić –
podkreśl go jeszcze skrzydłem kruka albo ością drzewa;
podwędź w kominie, podawaj na słono ( z planem pracy)
albo na słodko (z myślą o późnym wstawaniu);
na deser można polecić przeciąganie się kocie,
małą porcję robaczków tekstowych,
ciepły piec kaflowy albo gorące zdjęcia
prosto z wielkiego piekarnika lata;
podawaj to w niewielkich ilościach gdzieś
pomiędzy Bydgoszczą, Gdańskiem,
Szczecinem, Notecią a morzem,
na długim kawałku świeżego spaceru