Głównym bohaterem tej opowieści jest kolejowy kubek, a właściwie sześć kubków. Pamiętam moment, w którym je dostałem, To było naprawdę Coś. Każdy z nich mieści ponad pół litra herbaty i oceany pamięci. Jeśli po stuleciach archeolog w przyszłości znajdzie ich skorupy, będzie umiał odtworzyć wygląd kilku ciekawych dworców. Na przykład ceglany kosmos Skórcza, z którego ponad sto lat temu można było jechać w trzy strony świata: do Berlina, do Moskwy i do Konstantynopola. Na innym znajdzie Starogard – żółtawą bramę pogranicza Kociewia i Kaszub. Na kolejnym – piękny dworzec bydgoski, któremu siermiężne czasy po II wojnie światowej odebrały szlachectwo, ale na szczęście jego nowe wcielenie dzisiaj znowu błyszczy oprawione w szkło. Nie mogło w tej kolekcji zabraknąć Gdańska, bo i dzisiaj tłumy pasażerów ze czcią całują i dotykają tamtejszy neomanierystyczny gmach, pozostający we władzy żywiołu ruchu., symbolizowanego przez majestatyczne skrzydlate koło na wieży.
Są też jednak na kubku skromne Mirotki z kubikiem cegły przy torze niedoszłego ekspresu Berlin – Bagdad. Porzucone w trakcie pracy betonowe ostańce pozostały przy nim po francuskich i rumuńskich jeńcach z obozu w Czersku. Kajzer ściągnął ich na Kociewie, gdy zapragnął przyspieszyć wybuch dżihadu na Bliskim Wschodzie i potrzebna mu była do budowy torów każda para rąk, nawet taka mocno niewykwalifikowana i niechętna jak jeniecka. Jeżeli ktoś myśli, że mocno w tym miejscu koloryzuję, niech wie, że w 1912 roku Deutsche Bank otrzymał od rządu tureckiego koncesję na wydobycie ropy naftowej wzdłuż planowej linii na terenie dzisiejszego Iraku. Aby powstrzymać w tamtym rejonie Anglików i Francuzów, Wilhelm II zamierzał ich zaszachować świętą wojną muzułmanów pod wodzą Turków wspólnie walczących przeciwko kolonizatorom. Po 1914 roku wojna potoczyła się w tamtym regionie jednak inaczej niż planował sztab niemiecki, ponieważ Brytyjczycy sprowokowali arabską rebelię przeciwko Osmanom. Ale to już nie należy do rzeczy. Kto chciałby zgłębić temat, temu polecam arcyciekawą książkę Seana McMeekina pt. „Ekspres Berlin-Bagdad. Kajzer, islam i imperium osmańskie 1898-1918” z 2012 roku.
A więc z Bliskiego Wschodu wracamy na Kociewie. Na ostatnim kubku ujrzymy bowiem Pączewo. Ten wzniesiony ze szlachetnej cegły dworzec dumnie stoi na straży linii biegnącej wzdłuż osi serca albo raczej kręgosłupa powiatu starogardzkiego. Znaleziona niedawno na terenie stacji kapsuła wskazuje, że tej małej wsi ktoś wyznaczył epokową rolę. Archeolodzy wysączyć będą mogli z pączewskiego kubeczka piękną opowieść o pragnieniu piękna, o pracowitości i dawnej cywilizacji.
Tak właśnie jest z opisywanymi w tym miejscu przedmiotami. Z perspektywy historii ludzkości każdy z kubków to zaledwie nie warty uwagi drobiazg, którego przeznaczeniem są skorupy, ale z perspektywy mojej rozgałęzionej linii czasu jest to zbiór bezcenny, w którym mieści się wiele wspomnień i chwil nieulotnych. A przecież tylko to się w życiu liczy, gdy doświadczamy zmiennych kolei losu. To, co przeżute, zostanie wydalone, a to, co przeżyte, zostanie ocalone.
Niektórych pewnie rozczaruję, ale to nie będzie opowieść o słynnym Warsie, ponieważ unieśmiertelnił go Rudi Schubert, ale niedawno Dorota Masłowska strąciła z piedestału. I „rozważając to sobie, wodząc dłonią po charakterystycznym laminowanym blacie w geometryczny rzucik, wdychając zapach pastelowej zasłonki w maziaje”[1], postanawiam jej nigdy tego nie wybaczyć. Jak można było ośmieszyć bułkę z żółtym serem albo jajko na twardo! Przecież to ostatnie zapisało się w literaturze (choćby w „Nocach i dniach”) jako symbol kolejowej podróży przez Polskę, nawet w czasach, gdy ta jeszcze nie zaistniała ponownie na mapie (tzn. przed I wojną światową). Masłowska w swoich felietonach zupełnie pominęła też arystokratkę peerelowskiej kuchni, czyli bułkę z kiełbasą! A gdzie żółty ser, zbawca przemieszczających się po kraju rodaków, cierpliwie na nich czekający (nieraz tygodniami) w każdym szanującym się bufecie? Zwróćcie, proszę, uwagę, że tylko szanujące się dworce miały bufety, a nie bary. Bo nazwa ‘bufet” z francuskiego się przecież wywodzi, a Francja, wiadomo, elegancja. Klient, gdy tylko przeczytał ten napis na przeszklonych drzwiach, natychmiast stawał się mniej awanturujący niż w pospolitym barze, w którym można było rzucać grubym słowem i mięsem. Nie o Warsie więc, witającym radośnie wszystkich powracających z zagranicznych wojaży polskich obywateli i spożywców, mowa tym razem będzie, choć jest to jedyne miejsce, w którym (legalnie) spragniony człowiek może to pragnienie zaspokoić czymś mocniejszym niż kumys (jeśli jest kosmopolitą) czy pospolita maślanka (jeśli jest swojakiem).
Krótko wspomnę jeszcze o niepozornym (nie w kategorii ‘pojemność’) kolejowym naczyniu. Pewna waza przeniosła się bowiem w czasie i w przestrzeni z dworcowego bufetu do szkolnej stołówki, wędrując też przez stulecia. Najpierw nasłuchiwała na stacji, czy łyżki i widelce już brzęczą, bo one pierwsze wyczuwały, że pociąg ze Starogardu (tylko ten odcinek był jeszcze żywy w połowie lat 90. ubiegłego wieku) zbliża się do semafora wjazdowego. Później waza podskakiwała na stole radośnie razem ze sztućcami, gdy skład wtaczał się na peron drugi, a następnie bulgotem gorącej zupy odpowiadała na pozdrowienia kolejarzy, siadających do posiłku. W roku 1995 magiczna waza dostała się w ręce Pani Zosi, która dworcowy bufet wzięła w ajencję i z właściwą sobie energią reanimowała to miejsce. Jednak linia ostatecznie wyzionęła ducha, przenosząc się na karty historii już dokonanej, a waza zniknęła razem z ostatnim pociągiem w listopadzie 1997 roku. Objawiła mi się zupełnie niespodziewanie kilka lat później w gwarze szkolnej stołówki, pozwalając raz jeszcze raczyć się swym wnętrzem, kryjącym niezwykłe opowieści z kolejowych szlaków i wnętrz zielono-szarych „motorówek” SN61-55 albo SN61-139 czy parowozu Ty2-1098. Obecnie waza znowu kursuje chyba razem z widmowymi pociągami po fantastycznych krainach, w których tabor nie rdzewieje, a ludzie są wiecznie szczęśliwi jadąc i nie mając innych pragnień poza tym, aby być wciąż być w ruchu.
[1] D. Masłowska, Więcej niż możesz zjeść. Felietony parakulinarne, Warszawa 2014, s. 101.