Dalsze szlaki. Pociąg artystyczno-naukowy TLK „Witkacy” do Zakopanego

  • by

Rzecz działa się 27 stycznia 2018 roku. Data jest tu o tyle istotna, że niedługo po tym przejeździe trasa do Zakopanego została zamknięta, rzekomo na czas przebudowy. Czy ta niezwykła podróż mogła być rzeczywistym powodem wyłączenia podhalańskiego odcinka z ruchu? Chyba nigdy się już nie dowiemy. Możemy jednak być pewni, że nigdy pociąg z Pomorza do Zakopanego nie wiózł takiej ekipy. Natomiast my poniewczasie przypomnieliśmy sobie, że Witkacy był też zwiastunem końca dotychczasowego świata. Mogliśmy się tylko domyślać, że jakaś katastrofa czeka już na nas na miejscu albo w  przedziałach powrotnych pociągów.  Ale to miało się ziścić dopiero później.

            Piotr, inicjator Pomorskiego Projektu Poetyckiego „Pantograf” i spiritus movens tej wyprawy, zarezerwował kilka przedziałów I klasy dla artystów, naukowców i podróżników. Co więcej, dzięki mecenatowi grupy PKP Energetyka (wszak „Pantograf” najlepiej działa pod prądem) mogliśmy zignorować zakaz spożycia alkoholu  i lampką wina uczcić okrągłą rocznicę urodzin pomysłodawcy. Wzmogło to radość życia i podróży. Optymizm przeniknął granice wagonu.  Może dlatego, że był on bezprzedziałowy? Pejzaż za oknem  stał się jakby mniej monotonny: temperatura wzrosła powyżej czterech stopni, mżawka ustała, chmury się częściowo rozeszły, nawet śnieg postanowił się ujawnić (choć nie natychmiast).

            Dosiadający się w Gdyni, Sopocie czy Wrzeszczu pasażerowie wrzucali do wspólnej skrzyni  opowieści, wiersze, obrazy, komiksy i nuty. Piotr, jak przystało na osobę tego imienia, zapewne  kolejne (chciałoby się powiedzieć – kolejowe) wcielenie magika z Piwnicy, przedstawił wszystkich wszystkim i rozpoczął podróżne świętowanie. Obyczaj nakazywał przypomnienie świętego tekstu Kazimierza Wierzyńskiego, którego fragment tu przytaczam:

„W pociągu odzywa się we mnie nerw kolejowy: jadę, więc jestem. Ciekawi mnie każdy szczegół, pochłania przestrzeń, poucza oko. Wielkie obszary łączą się razem i stają się  pierwszym, zjednoczonym światem.  Mistyka kolei – te same szyny, a tyle odmian – otwiera przede mną granice, miasta, a nawet ludzi”[1].

            Jechaliśmy, więc byliśmy. Było wtedy  i czytanie (przede wszystkim wierszy), i słuchanie (muzyki skrzypcowej i śpiewu), i biesiadowanie. Niezwykłego smaku dodały tej ostatniej czynności lampa ze stylowym abażurem i piękny świecznik, symbol projektu poetyckiego, wystawione w oknie naszego przedziału. Niemal czuło się ich hipnotyzujący blask, oddziałujący też na ludzi oczekujących na dworcach. Sądzę, że wielu z nich towarzyszyło nam myślą do samego końca tej podróży, choć inne powiozły ich pociągi.

            Zwabiony światłem w ciemnościach wkrótce pojawił się także duch patrona wyprawy. Witkacy poprzez medium przypomniał swoją biografię, zaskoczył nas też dziwną (choć nie w jego wypadku) opowieścią o pewnym dyżurnym ruchu, który za pomocą służbowej lampy karbidowej miał  dokonać cudownego uzdrowienia kobiety cierpiącej na biegunkę.           Poczęstowany keczupem, kupionym na stacji Włocławek, duch zniknął. Łęczycki Boruta, jadący w inną stronę, dorzucił do jego opowieści mroczną legendę o  nigdy nie rozpoznanym człowieku, który w tunelu przed dworcem Warszawa Centralna nagle wyskakiwał przed czoło lokomotywy i znikał. Ponoć nigdy nie znaleziono jego ciała, ale wielu maszynistów przysięgało, że widziało to na własne oczy. Mieliśmy nad czym rozmyślać, pijąc wino i zakąszając je konserwą otwartą bagnetem, należącym do stryja Piotra. A może był to zwykły scyzoryk albo otwieracz? Nie pamiętam. Tak czy owak – smakowało niezwykle. Może dlatego, że podane na pograniczu świata realnego i fantazji (oraz dawnych zaborów) i podczas długiej jazdy w ciemnościach na płaskim stole centralnej Polski nas, przywykłych do pomorskich pagórków, wprawiło w hipnotyczny trans?

            Przebudził nas błysk fleszy. Okazało się, że wszyscy pasażerowie jednocześnie postanowili zrobić zdjęcie  tablicy peronowej. Dziwna sprawa, ale ten tajemniczy napis nie pokazywał się na zdjęciach. Tylko na jednym, i to niewyraźnie, w dolnym rogu, można przeczytać nazwę „Zgierz Kontrewers”. Zrozumieliśmy tylko, że pośród ciemności nasz pociąg zabłądził na Centralną Magistralę Kolejową. Kto umiał, zaśpiewał więc za Tuwimem i Ewą Demarczyk („A może byśmy tak, jedyna,/ Wpadli na dzień do Tomaszowa?”), a kto chciał, poszedł odwiedzić wagon Warsu, utrzymanego w minimalistycznym stylu późnego PKP. Reszta pasażerów, wliczając w to przygodnych podróżnych, zaliczyła telefoniczny seans kabaretowy w wykonaniu dobrego ducha naszej wyprawy, profesora mniemanologii stosowanej (nie był to jednak Jan Tadeusz Stanisławski) o wyższości jazdy pociągiem do Zakopanego nad nieobecnością w tymże, dedykowany pewnej kobiecie znad morza.

            I tak, napędzani niespożytą energią twórczą, przetoczyliśmy się przez wieczorne Podhale. Pociąg chyba złapał lekką zadyszkę. Nic dziwnego, pracował już ponad dziesięć godzin. A może gdzieś w ciemnościach, do składu wskoczył Darth Vader, bo jego charakterystyczny oddech dało się wyraźnie słyszeć wewnątrz wagonów? Zmieniwszy na wszelki wypadek czoło pociągu i wymieniwszy poglądy na temat niektórych historycznych postaci (np. księdza Henryka Jankowskiego z Gdańska) z pewnym góralem uroczyście wjechaliśmy do Zakopanego. Duch Witkaca już na nas czekał. Na tamtejszym dworcu przywitał nas śpiewem pijanych ceprów (akurat odbywał się pod Tatrami turniej skoków narciarskich), starą drewnianą boazerią i odrobiną zimowego błota.  Bardzo nam się to spodobało, bo przecież każdy z nas dobrze znał piosenkę Jacka Kaczmarskiego i wiedział, czego spodziewać się, gdy Witkacy do kraju wrócił w swej groteskowej trumnie:

„Ale w Zakopanem
Z góralem nad ranem
Zupełnie pijany
Wyjdę w Tatry
I w kiszek mych umyśle
Wyrażę się ściśle
A myśl swoją wyślę
Na cztery wiatry” [2]

            Czyli wino, śpiew, womit, jak to rzekł Witkiewicz, do twardego rzygu. Taki program działania wydawał się niektórym z obecnych na dworcu bardzo na miejscu. Władzom kolei chyba spodobało się to mniej, bo długo obowiązywał zakaz wjazdu pociągów do Zakopanego. Przez wiele miesięcy PKP wysyłały tam tylko autobusową komunikację zastępczą.


[1] K. Wierzyński, Miasta i ludzie, w; idem, Cygańskim wozem. Miasta, książki, ludzie,  Warszawa 1995, s. 84.

[2] J. Kaczmarski, Witkacy do kraju wraca, album Kosmopolak 1987

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *