W ciągu pół roku pociągi dwa razy zawiozły mnie na Dolny Śląsk. Niektóre miejsca wyglądają tam tak, jakby wojna niedawno dopiero się skończyła. Nic dziwnego, że przypomniał mi się klasyczny polski western, czyli Prawo i pięść Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego. Znam tylko jedną osobę, której niezwykła piosenka duetu Agnieszka Osiecka – Krzysztof Komeda w wykonaniu Edmunda Fettinga się nie spodobała już za pierwszym razem. Mnie chwyciła za serce tak mocno, że aż zapomniałem, iż ten film otwiera scena kolejowa i to nie byle jaka.
Jego akcja dzieje się na Dolnym Śląsku, wówczas stanowiącym część tzw. Ziem Odzyskanych. Dlatego w ciągu kilku pierwszych minut zobaczymy symboliczne sceny, streszczające dzieje tego przejściowego okresu, kiedy to Niemcy jeszcze nie do końca opuścili Śląsk, a Polacy nie w pełni go przejęli. Znakami czasu są jeszcze świeże groby, wypalone ruiny, niekiedy w centrum miast, opuszczone domostwa. Na Ziemie Zachodnie przewieziono wówczas ponad 800 tysięcy Polaków z Ukrainy, która stała się radziecką republiką. Przesiedlenie takiej masy ludzki (właściwszą nazwą byłaby tu deportacja) byłaby niemożliwa bez kolei. Pasażerowie wraz z całym dobytkiem, wsiadali na Kresach Wschodnich do towarowych pociągów, jadących w nieznane, a właściwie – do nikąd. Po sześciu latach straszliwej wojny wielu z nich na nowe miejsce życia wiozło wyłącznie bagaż lęku i strachu. Często na zachód gnała ich chęć zemsty na niemcach. Tak! Pisanie tej nazwy małą literą – nawet w dokumentach urzędowych – symbolizowało wówczas nienawiść wobec niedawnego okupanta i powszechną wrogość do wszystkiego, co kojarzyło się z Niemcami. Tę otwartą wrogość można dziś jeszcze wyczytać w polskiej prasie („za dużo mamy z Niemcami porachunków”) czy w rozkazach wojskowych („Nadszedł historyczny dzień w dziejach Polski wyrzucania germańskiego plugastwa”) z pierwszych powojennych lat. A na ziemiach poniemieckich do roku 1948 wylądowało ponad półtora miliona Polaków przesiedlonych ze Wschodu, co nie wróżyło harmonijnej koegzystencji dotychczasowych mieszkańców Warmii, Mazur, Pomorza czy Śląska z nowymi gospodarzami tych obszarów.
Oczami Andrzeja Keniga (w tej roli Gustaw Holoubek) zobaczymy cały ten mroczny splot ludzkich krzywd i namiętności, jakich mnóstwo znaleźć można było wówczas na ziemiach zachodnich i północnych. Jedną z pierwszych scen filmu jest prawdziwe pandemonium na torach. Widzimy opóźnione pociągi, w których rozkładzie jazdy nikt się nie orientuje i wynędzniałych ludzi (szacowano, że 90% repatriantów ma wszy, w każdym transporcie kilkaset osób chorowało na świerzb, dur brzuszny, czerwonkę, malarię, gruźlicę i choroby weneryczne). Ich oczy są puste, a spojrzenia nieobecne, jakby utkwione były wciąż jeszcze w przymusowo opuszczonych krajobrazach Kresów Wschodnich. Propagandowe hasła o rzekomym powrocie Polski na stare ziemie piastowskie nie są w stanie wyprzeć ze świadomości tych ludzi poczucia bolesnej świadomości tymczasowości ich losu. Na przepracowanie tej traumy potrzeba będzie życia dwóch lub trzech pokoleń, o czym świadczą opowieści obecnych mieszkańców poniemieckich domów i wsi, zapisane w książkach takich jak Poniemieckie Karoliny Kuszyk, Wieczny początek. Warmia i Mazury Beaty Szady i Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku Zbigniewa Rokity.
Była jednak pewna kategoria ludzi, którzy w tych niespokojnych czasach czuli się jak ryby w wodzie. Szabrownicy, bo o nich tu mowa, plądrujący opuszczone mienie, cynicznie tłumaczyli ten proceder sprawiedliwością historyczną i braniem w swoje ręce odszkodowania za okupacyjne cierpienia: „olbrzymia większość naszego społeczeństwa albo już szabrowała, albo szabruje, albo ma zamiar szabrować. Ci, co się boją, zazdroszczą tym, co się już zdecydowali”. Czy Andrzej Kenig dołączy do szabrowników, prowadzących ten proceder na skalę przemysłową i bardzo metodycznie? Akcja filmu dzieje się na ówczesnym Dzikim Zachodzie (Polski), ale czy szeryf sprosta bandytom i czy nastąpi klasyczny happy end? Przekonajcie się sami, zajrzyjcie do Graustadt (Siwowo grają w tym utworze Gryfowo Śląskie, Toruń i Ciechocinek). A jeśli spieszycie się na pociąg, posłuchajcie choćby raz jeszcze ballady „Nim wstanie dzień”. I na pożegnanie – wiersz:
Żelaznym okrętem w blaszanych pudłach
W siną dalekość w głębie zamglonych ogrodów
O chłodzie nocy w miarowym stukocie kół
Zdobywaliśmy Zachód – pionierzy[1]
[1] Surowiecki, Poemat repatriacyjny, fragm. Wcześniejsze cytaty pochodzą z Pomocnika Historycznego „Polityki” pt. Z Kresów na Kresy. Wielkie przesiedlenie Polaków