Kolej na włóczęgę. Hobo – duch wiecznie żywy

Nie ma w Polsce zlotów kolejowych włóczęgów, jak w USA, gdzie odbywają się od 1900 roku. Nie ma tu rozległych przestrzeni, po których miesiącami można wędrować, najmując się do tymczasowej pracy, albo żyć, wykonując przygodne zajęcia. W Stanach Zjednoczonych zrodziła ich wojna secesyjna, a właściwie powojenny boom kolejowy. Dzięki pociągom, które „łapali”, włóczędzy mogli się swobodnie przemieszczać na całym kontynencie, od jednego do drugiego oceanu. Nie posiadali stałego miejsca zamieszkania, dobytku, z którym musieliby się z żalem rozstawać, wysokich wymagań finansowych czy bytowych. Pracując za garść dolarów czy puszkę fasoli, z punktu widzenia ówczesnych przedsiębiorców byli idealną siłą roboczą. W dodatku można się było z nimi porozumiewać po angielsku, czym górowali nad jeszcze tańszymi pracownikami chińskiego pochodzenia, również przyzwyczajonymi do ciężkiej harówki na torach.

            We wczesnej fazie kapitalizmu pociągi towarowe były więc domami hobos. Niektórzy z badaczy twierdzą, że fenomen kolejowych włóczęgów narodził się po marszu protestacyjnym w 1894 roku, kiedy to armia bezrobotnych ruszyła do Waszyngtonu i została po drodze rozproszona przez policję. Bezpośrednią przyczyną masowych protestów było bankructwo dwóch wielkich firm kolejowych, których upadek wywołał panikę na giełdzie. To zaś zagroziło upadkiem amerykańskiego sektora finansowego i wstrzymaniem jakichkolwiek wypłat. Wówczas  powstał „Kodeks Hobo”, rozpropagowany później przez literackie teksty Breta Hearta („Mój przyjaciel włóczęga”), Jacka Londona („Droga”), Roberta Frosta („Śmierć najemnika”) oraz kino (np. „Dzicy chłopcy na szlaku” Williama Willmana). W polskich realiach losu kolejowego włóczęgo doświadczył podobno sam Czesław Miłosz, który bezskutecznie poszukiwał pracy na początku lat trzydziestych XX wieku, przemierzając pieszo i przygodnymi składami towarowymi tysiące kilometrów pomiędzy Wileńszczyzną, Polską centralną i Gdynią.

            Jack London, zanim opisał los hobo, też sam nim był. Jako „żołnierz” Armii Powszechnego Zbawienia w Chrystusie „generała” Coxeya wziął udział w marszu gwiaździstym na Waszyngton. Po rozproszeniu się oddziałów London kilka miesięcy jeździ pociągami towarowymi i „cieszy się młodością”. W trakcie wędrówek stalowymi szlakami podejmuje decyzję, że  nie chce już być proletariuszem i pracować fizycznie.  Postanawia zdobyć wykształcenie i zostać pisarzem, „pięknym meteorem, który się całkowicie spali, zamiast po trochu umierać jak stabilna planeta”.

            Tymczasem szeregi hobos zasilają później młodzi mężczyźni, którzy po I wojnie światowej nie znajdują pracy oraz zdesperowani bezrobotni, tracący gospodarstwa rolne i zwalniani z fabryk w czasach wielkiego kryzysu gospodarczego. Zmierzch ery hobos nastąpi w chwili, gdy parowozy znikną z amerykańskich torów. Dieslowskie lokomotywy nie muszą już tankować wody i uzupełniać zapasów węgla, pociągi przestają się więc zatrzymywać w środku amerykańskiego interioru i coraz trudniej je „złapać”.

            Wciąż  jednak są wolne duchy, które wskakują do pociągów, jadących do odległych miejsc. Być może współczesnymi hobos są ci miłośnicy kolei, dla których podróżowanie pociągami jest celem samym w sobie. W takim razie duch hobo jest także częścią mojej biografii symbolicznej, bo przecież  jeżdżę pociągami, aby cieszyć się wolnością.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *