Pejzaże Kolejowej Prowincji. Linia 25 (208): z Grudziądza do Laskowic Pomorskich

Chociaż wielokrotnie przecinałem tę zaledwie dwudziestodwukilometrową trasę , jej pokonanie odwlekło się aż do czwartku 30 lipca 2009 roku, czyli do sto trzydziestej rocznicy jej uruchomienia. Na grudziądzki dworzec można dojechać tramwajem linii numer 3, a trzeba dodać, że wozy te są w mieście królami  i trzeba uważać, by nie wejść im w drogę. Pamięta się tu o słynnych ułanach 18. pułku, o tradycji garnizonu, o lotnisku, ale notowania kolei nie stoją już  tak wysoko, niestety.

            Współczesny dworzec w Grudziądzu zupełnie nie przypominający tego sprzed wojny, jest raczej zbiorem sklepów i sklepików.  Ponad połowę hali zajmuje market  „Biedronka”. Nawet od strony peronu wydaje się, że pociąg zatrzymuje się przy sklepie, a nie na stacji. Świątynia ruchu zamieniła się w świątynię konsumpcji, może dlatego, że jednej i drugiej patronował niegdyś ten sam bóg – Hermes? Po lewej stronie dworca znajduje się (też niepiękny) szary  klocek Urzędu Skarbowego. Rampa znajduje się po stronie północnej, skąd odgałęzienie torów prowadzi do Jabłonowa i Brodnicy. Specyfiką stacji tutejszej są srogie patrole Straży Ochrony Kolei, której funkcjonariusze pilnują chyba głównie tego, by nikt nie kradł ze sklepów… Z poprzedniej epoki pozostały też tablice z zakazami wszelakimi.

            Brakuje natomiast tablic historycznych. A byłoby co fetować, bo pierwszy pociąg dotarł tu z Jabłonowa Pomorskiego już w 1878 roku. Osiem lat później stanął pierwszy dworzec kolejowy z muru pruskiego. Zbudowano też parowozownię wachlarzową dla lokomotyw Tkh100 i wojskową rampę z bocznicami. W roku 1900. w Grudziądzu powstał nowy dworzec: dwuskrzydłowy, trzypiętrowy gmach. jednak już trzy lata później powstał kolejny projekt gmachu dworcowego. I ten właśnie obiekt możemy podziwiać na archiwalnych zdjęciach. Był bliźniaczo podobny do dworców w Kwidzynie, Chełmży czy Toruniu Wschodnim. Zbudowany został z czerwonej cegły, a do środka, niczym do zamczyska,  prowadziło dwoje drzwi pod przeszklonym, witrażowym frontonem. Przed wejściem zasadzono szpaler drzew liściastych. Nieliczne rosną tam do dziś. Ślady historii to również zgrabna secesyjna kamienica naprzeciwko stacji, a także wielki ceglany gmach dawnej fabryki na przedłużeniu pierzei. Nigdzie nie widać oczywiście pozostałości przedwojennego pomnika Józefa Piłsudskiego, skomponowanego przez jednego z tutejszych kolejarzy (całość zdobiły ponoć charakterystyczne skrzydlate ośki PKP). Natomiast brudny tunel, wszechobecne magazyny, bezforemne domy i bloki stwarzają przygnębiające wrażenie.  Zapomniana rampa znajduje się po stronie północnej, skąd odgałęzienie torów prowadzi do Jabłonowa Pomorskiego  i Brodnicy.

               Stamtąd właśnie przyjeżdża nasz autobus szynowy, w tradycyjnych pomarańczowo – zielonych barwach kujawsko-pomorskich Kolei Regionalnych  Ruszamy o 1150, ponownie ciesząc się słoneczną, letnią pogodą. Mijamy obskurne baraki, magazyny i wieżę Umarłych ze Spoon River.  Po prawej, odcięta jakby od torów, widnieje biało-czarna wieża wodna, nie wiadomo, czy kolejowa czy raczej miejska. Omijając z prawej skrzyżowanie, wtaczamy się na długi, zbudowany z jedenastu przęseł na kamiennych filarach most kolejowo-drogowy. Imponujące rozmiary tegoż przypominają o jego pierwotnie wojskowym charakterze.  Zbudowano go w cztery lata (1876-1879) jako część umocnień twierdzy, dlatego na obu przyczółkach strzegły go wartownie, a  także stalowe bramy, otwierane podczas wjazdu pociągu. Współcześnie bylibyśmy bardzo zaskoczeni, gdybyśmy (jak na pewnym starym zdjęciu) musieli most pokonywać na raty i dwukrotnie się na nim zatrzymywać, aby otworzono nam przejazd.  Obecnie most ma ponad kilometr długości. Podczas II wojny światowej był ważnym obiektem strategicznym. Wiąże się z tym pewna anegdota.

            XIX Korpus niemiecki miał we wrześniu 1939 roku za zadanie uchwycenie przepraw przez Wisłę. Abwehra przygotowała jednak własny plan. Wysłała pod Grudziądz dwudziestoosobową grupę dywersyjną „Tanzer”, przebraną w  polskie mundury. Jej członkowie mieli przekraść się przez granicę, poprzecinać kable detonatorów i uniemożliwić wysadzenie mostu. Jednak w nocy z 31 sierpnia na 1 września dywersanci zabłądzili i trafili do niewoli… niemieckiej 21. dywizji piechoty! Zanim się z niej wydostali, polscy saperzy wysadzili most. Trzeba jednak dodać, że nie tylko zniweczyli w ten sposób  niemieckie plany, ale też uniemożliwili ocalenie wielu polskich oddziałów z Armii „Pomorze”, rozbitych w Borach Tucholskich.

            My tymczasem, wspominając historię, spokojnie toczymy się po monumentalnym moście. Po prawej rysuje się nam piękna panorama grudziądzkiej starówki. A w niej uwagę przyciągają czternastowieczne mury miejski i zabytkowe spichrza, wyglądające niczym ceglane termitiery. Ale nie śmiejmy się, bo są one świadectwem dawnego bogactwa tej ziemi. Powstały w połowie XIV wieku i służyły długo, tędy wszak także Rzeczpospolita w okresie nowożytnym spławiała zboże z dorzecza Wisły. Dogmat spichlerza wróżył naszym przodkom zasobne i szczęśliwe życie, a kraj wywindował (na krótko) na listę gospodarczych mocarstw. Czasy się zmieniły, koniunktura się pogorszyła, ale dogmat pozostał i pieniędzy zabrakło. Armia podupadła, wrogowie spustoszyli ziemie nad Wisłą (szczególnie pozdrawiamy Szwedów!) i u progu XIX wieku nie było już Rzeczypospolitej Obojga Narodów na mapie.

            Ale skoro wspominamy przyczyny gospodarczego i politycznego regresu, wypada też wspomnieć o postępie, jakim było osiedlenie się na żyznych terenach nadwiślańskich przybyszów z Zachodu. Pojawili się tu chyba już w XIII wieku, a także po wojnie trzynastoletniej i szwedzkim potopie. Zaznaczyli swoją obecność za pomocą budowli z czerwonej cegły. Do dzisiaj stanowią one charakterystyczny element „Krainy”, jak nazwał Filip Springer poniemieckie tereny. Trudniej odszukać ewangelickie cmentarze, wrośnięte w szkielet tej ziemi od Gdańska do Bydgoszczy id od Szczecina do Ełku.

            Szczęśliwie przekraczamy most (wysadzony dwukrotnie – na początku i na koniec wojny), pohukując sygnałem dźwiękowym. Być może jest to wspomnienie historycznej chwili, czyli wjazdu dwóch polskich pociągów pancernych „Hallerczyk” i „Wilk” do Grudziądza w 1920 roku. Współczesna kolej wykorzystuje do tego także niebiesko-żółtą „bipę” , ruszającą ze stacji około godziny … Być może obsługa pociągu rozdaje wówczas pasażerom żurawiejkę 18. pułku ułanów o nieskomplikowanej treści: „Mają d… jak z mosiądza, to ułani są z Grudziądza”.

            Na stacji w Dragaczu (cztery kilometry od Grudziądza) nawet się nie zatrzymamy. Musi nam wystarczyć widok zostającego za nami mostu i wysokich bloków na południowym wschodzie, zabytkowy młyn po lewej,  kolejowe domy na przejeździe  i zielony dworzec, minięty w biegu.  Z prawej samochody pędzą dwupasmową szosą, oddzieloną od torów trawnikiem i kępami wierzb.

Za Dragaczem (tablice drogowe informują, że to już Górna Grupa) napotykamy niewielki most nad Mątawą, która przedtem zmierzała na południe, ale nagle zmieniwszy decyzję płynie tu spokojnie wzdłuż Wisły aż do Nowego.  Za nią, po  lewej stronie torów, rozpościerają się łąki.  Szynobus jedzie tu pomiędzy dwoma szosami. Widać już krajową „jedynkę”.

Po chwili przejeżdżamy nad nią kamiennym i stalowym wiaduktem. Stajemy na nasypie przystanku osobowego  Górna Grupa (dwa kilometry dalej).   19 sierpnia 2007 roku ok. 13.30  spotkałem tu panią Marię, zamieszkałą na  stacji (adres:  Dolna Grupa 37). Mówiła, że stacja jest nieczynna od 30 lat i bilety kupuje się w pociągu; że od stycznia ma tę linię obsługiwać prywatna firma angielska; że od tirów i ciężarówek z autostrady pękają  stare domy, a ruch jest potworny; że ma nadzieję, iż młodzi ludzie doczekają się w Polsce normalności. Autostradę (od października 2008) już mamy, na resztę czekamy… W roku 2014 na torowisku pojawiła się nowa podsypka.

Wokół stacji chaotycznie rozsypano domy wsi.  Z prawej nadciąga skraj lasu. ( Jadąc przez ten fragment Borów Tucholskich, możemy zauważyć, jak pięknie wkomponowano weń kolejową infrastrukturę – słupy telefoniczne wydają się być integralną częścią lasu. Może dlatego szynobus radośnie buczy?  Delektując się letnim lasem, w którym sosny zdecydowanie dominują, tylko gdzieniegdzie dopuszczając do głosu buki czy brzozy, powoli toczymy się w stronę świetlnego semafora wjazdowego. Uzupełnia go tarcza. Po prawej wyrasta różowawa nastawnia, stojąca tuż przed  przejazdem.

Tam też niespodziewanie ujrzymy rzędy czteropiętrowych bloków w środku lasu.  To „zielony garnizon”, czyli  stacja Grupa (na dziewiątym kilometrze szlaku). Koszary, widoczne również po lewej,  jednoznacznie określają charakter wsi: Niby leży ona na uboczu świata, ale prawie  sto lat odgrywała ważną rolę w pomorskiej wojskowości.

Jest to miejscowość o typowej dla tego regionu historii: prehistoryczna osada, wieś rycerska, władza krzyżacka w obrębie wójtostwa tczewskiego, osadnictwo olenderskie, przybycie kilku niemieckich rodzin po pierwszym rozbiorze, punkt przerzutu broni do powstania, budowa linii kolejowej w latach 1872-1879 z inicjatywy Franciszka Gordona, potomka szkockich dysydentów z XVII wieku, który na początku XIX stulecia kupił Laskowice Pomorskie. To na jego zaproszenie w roku 1888 jechał tym szlakiem książę Mikołaj Mikołajowicz Romanow, późniejszy car Rosji, co opisano w  numerze pomorskiego „Pielgrzyma”. Do I wojny światowej do Grudziądza i Laskowic kursowały z Grupy po cztery  pociągi. I to był jeden z powodów (oprócz rozległych kompleksów leśnych wokół i wydmowych pól), dla których pruskie władze postanowiły tutaj zlokalizować letni poligon.           Od końca XIX wieku żołnierze stacjonowali na jego terenie w murowanych barakach, mieszczących na ogół jedną lub dwie kompanie. Charakterystyczny ich plan poznali później także wszyscy, służący w wojsku polskim po II wojnie światowym: do izb żołnierskich dostęp był tylko od strony długiego korytarza wiodącego wzdłuż ściany zewnętrznej (jak w filmach „Kroll” czy „Samowolka”.

            Koszary te widziały pruskich saperów, żołnierzy Freikorpsów, Hallerczyków, sowieckich jeńców z 1920 roku, jeźdźców z Centrum Wyszkolenia Kawalerii, piechociarzy (szeregowi uwielbiali wizyty w kinoteatrze), lotników, a nawet prezydentów RP Stanisława Wojciechowskiego i Ignacego Mościckiego. A wszystkich oficerów i dostojnych gości w kasynie serdecznie witał stojący w jego centrum kamienny chłopiec z talerzem na głowie, stanowiący główny element fontanny.

We wrześniu 1939 krwawe walki o koszary i stację  w Grupie prowadzili z niemiecką 3. Dywizją Pancerną polscy ułani z 16. i 18. pułku ułanów, szwoleżerowie 2. pułku, artylerzyści 11. DAK-u. Na początku 1945 role się zmieniły i to Niemcy bronili obozu, o czym świadczą wspomnienia ich pancerniaków („Pantery nad Wisłą”), a stroną atakującą byli Rosjanie  („Pole walki Prusy”). Po wojnie w Grupie stacjonowały przede wszystkim jednostki inżynieryjno-budowlane. Ich żołnierzy, nazywanych „bibolami”, po cichu wyśmiewano tu i ówdzie, ale też się ich bano. Wyjaśniała to matematyka. Otóż jeden pijany „bibol” równał się trzem komandosom. Dzisiaj o tej burzliwej historii miejscowości i jej minionej świetności  świadczą długa, lecz zaniedbana rampa, rondo i plac przed dworcem oraz obecność dyżurnej ruchu, mimo marginalizacji linii.  Jeszcze wyjeżdżając, widzimy koszarowe budynki z pruskiego muru i ogromne boisko sportowe garnizonu koło przejazdu.

            Zanurzamy się ponownie w las. Tu znowu podziwiamy smukłe słupy, a po chwili przejedziemy pod wiaduktem autostrady A1.  W letniej podróży przez las  po lewej ujrzymy spustoszenia, jakie poczynił ubiegłej jesieni wiatr.  Przeszła tu trąba powietrzna, uszkadzając domy i drzewa. Następnie, jadąc wysokim nasypem, drugi raz sforsujemy dziwnie płynącą Mątawę po moście o niskich poręczach.   Teraz pojedziemy w nierównym zboczu niecki rzecznej – po prawej teren biegnie równo z torem, a nawet nieco się wypiętrza, natomiast z lewej wyraźnie obniża, tak że można patrzeć ostro w dół, ponad wierzchołki drzew.  W uroczym lesie,  z rozsianym i tu i ówdzie dębami,  od prawej pojawia się przesieka, w której ciągnie się  linia wysokiego napięcia. Zapewne biegnie  z Gródka, to ta sama, dzięki której Grupa jako pierwsza wieś w powiecie świeckim była już w latach trzydziestych XX wieku zelektryfikowana.  

            Nad nami przemyka łuk starego wiaduktu, jadąc liściastym wąwozem mijamy z prawej dwa posterunki dróżników – najpierw szary, potem ceglany, bardziej przyjazny dla oka. I oto szary dworzec stacji Dubielno (czternasty kilometr linii). Szczególnie surowo tępi się tutaj chodzenie po torach, widocznie jest to jedyna forma rozrywki w okolicy…

               Po prawej i lewej rozłożyły się malownicze łąki. Z rzadka wyrastają z nich pojedyncze zagrody, nieco więcej jest ich z prawej. Znowu przejeżdżamy pod szarym łukiem wiaduktu, z lewej, na skarpie, przysiadł dróżnik numer trzy,  a za nim na płaszczyźnie łąki postawiono ubogi dom. Na łąkach znajduje się przejazd, a daleko z prawej ściana lasu, pod którą najwyraźniej nielegalnie kopią piasek.  Ponownie wjeżdżamy w sosnowy bór.  Sporo tu też osiki i czeremchy. Z prawej biegnie leśna, piaszczysta droga, dwoma koleinami towarzysząca torom.  Z tej samej strony za lasem pojawia się dolina, na której skraju umiejscowiono kolejny posterunek.  Tamtędy biegnie szosa z Lipinek do Jeżewa.  Widać przy niej już białą wieżę kościoła, pastwiska i domy na obrzeżach.  Mijamy przejazd  i powoli hamujemy na stacji w Jeżewie (kolejne pięć kilometrów). Ta urocza, ceglana stacja, jest niestety pomalowana przez „agroartystów”, a okazała rampa po prawej wyraźnie cierpi na samotność.     A szkoda, bo to ważny punkt na mapie Pomorza: tutaj w 1907 roku powstał jeden z najstarszych polskich banków ludowych.

               Za dworcem z lewej rozciąga się zwarta zabudowa wsi. Wzrok przyciąga  czerwony gmach poczty, który zapewne powstał w epoce kolei. Wyjeżdżamy z Jeżewa na pola i łąki. Po chwili z prawej dołączy do nas szerokie torowisko magistrali węglowej. Słyszałem ostatnio, jak kolejarze psioczą na brak jej remontu i wydłużenie czasu jazdy z Bydgoszczy do Gdańska do prawie trzech godzin. Węglarki ze Śląska ponoć zmasakrowały szyny i nasypy na odcinku  za Terespolem,  a polska kolej nie jest tak bogata jak pruska z okresu, gdy zbudowano imponujący most nad Wdą w Kozłowie… Na torze gdańskim pracownicy PKP Energetyka akurat dłubią coś przy trakcji elektrycznej. Ich żółty wóz remontowy prezentuje się okazale. Patrząc na to, powoli przemieszczamy się przesmykiem pomiędzy dwoma jeziorami (kiedyś było jednym akwenem), jadąc równolegle do toru z Bydgoszczy do Tczewa. Gdy budowano ten odcinek, inżynierowie napotkali wyjątkowo kłopotliwą przeszkodę.  Filip Springer w książce „Mein Gott, jak pięknie” pisze, że grzęzawisko nad jeziorem Laskowitzer See pochłaniało niezliczoną ilość wozów z piaskiem, co zniechęcało do pracy najbardziej wytrwałych inżynierów i pracowników, a sam dworzec wznoszono w błocie. Współcześnie na tym odcinku pasażerowie (poza wysiadającymi oczywiście) nie zwracają uwagi na stację Laskowice Pomorskie. Zapewne inaczej było przed II wojną światową, gdy kursowały tu akumulatorowe wagony Wittfelda. Wyprodukowane w latach 1907-1914 dla pruskich kolei obsługiwały krótsze linie boczne. Dwadzieścia sztuk przypadło odrodzonej Polsce – oprócz stacji w Grudziądzu można je było spotkać w Gdańsku, Bydgoszczy, Chojnicach i w Helu). Na odcinku Grudziądz – Laskowice (zmiana czoła) pojawiały się także rozkładowe pociągi dalekobieżne jadące z Warszawy nad morze z pominięciem Wolnego Miasta Gdańska. Pamiętają o tym niektórzy poeci, na przykład Jacek Dehnel. W wierszu „Korytarz, późna jesień”  pisze o wspólnym odcinku dwóch linii jak o projekcji ruchomych obrazów:

I jakby nie opisać, po tych wszystkich Breughlach

po wszystkich erudycjach – ta gwałtowność piękna.

Od kogo taki prezent, tak niespodziewany

w dwudziestym trzecim roku: te krzewy tarniny

i głogu, te obłoki przypięte do ziemi?

Odpowiedź: „Od nikogo” byłaby niewdzięczna

i, na szczęście, zbyt prosta. Tarniny znikają

            Po cichu mijamy stojące z prawej semafory świetlne i  wieżę, która przyleciała w to miejsce prosto z Marsa i „Wojny światów”, a  z lewej nastawnię i bocznice ZNTK.  I oto kończymy podróż w Laskowicach Pomorskich, po doświadczeniu kolejnych dwudziestu dwóch  kilometrów kolejowych tras. Ale ponieważ dowiadujemy się, że do tej kolejowej osady znowu (po paru latach przerwy) kursują pociągi osobowe z Brodnicy przez Jabłonowo Pomorskie i Grudziądz (szynobus PCC Arriva pokonuje tę trasę w niecałe dwie godziny,  np. wyjazd z Laskowic o 1244, przyjazd do Brodnicy o 1419, powrót o 1719) , więc możemy już planować następną wyprawę! A poza tym kuszą nas takie nazwy jak Wierzchucin, Tuchola, Chojnice, Szlachta, Osie, Tleń, Śliwice, Bydgoszcz, Gdańsk… Spróbujemy też wytropić mityczny pociąg z Gdyni do Odessy, o którym marzyliśmy tuż po szkole średniej, gdy pojawił się w Laskowicach na tablicy odjazdów. Zniknął kilkanaście lat temu, więc zajmie nam to trochę czasu. Nie szkodzi. Poczekamy. I w tym czasie, tak jak sto lat temu, poprosimy załogę stacji, aby ustawiła się do grupowego zdjęcia na tle dworca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *