Pejzaże Kolejowej Prowincji. Linia 85 (427) Koszalin-Mielno Koszalińskie, czyli jedziemy do wód

  • by

Zaczęło się tutaj od tramwaju. W 1905 koszalińscy inwestorzy doprowadzili do zbudowania linii łączącej Mścice z Mielnem. Funkcjonowała przez osiem lat, a od roku 1913 znana była jako Koszalińska Kolej Miejska i Plażowa, obsługiwana przez tramwaje elektryczne, kursujące w sezonie letnim co dwadzieścia minut spod dworca kolejowego. Tuż przed I wojną światową linię przedłużono do Unieścia, a w 1938 pojazdy szynowe zostały zastąpione przez autobusy. Sezonowy ruch pociągów na niej przywrócono dopiero szesnaście lat temu. Wówczas skróciła się o dwa kilometry, bo obecnie ma ich trzynaście, a w sieciowym rozkładzie jazdy z 1985 roku było ich piętnaście.

            Zanim znowu ją zamkną, wypadało tam pojechać. Najlepiej w środę, na przykład 24 lipca 2024 roku. Tym bardziej, że, jak sobie uświadomiłem z pewnym zaskoczeniem, to już ostatnie pociągi, jakie będą dostępne w ramach projektu „Pejzaże Kolejowej Prowincji”. Do rozpoznania pozostały mi bowiem tylko szlaki, które dawno zostały już wyłączone z ruchu i trzeba je będzie objechać samochodem., chyba że uruchomione zostaną kursy ze Szczecina do Polic, ale ma to nastąpić dopiero za rok, a przez ten czas wiele może się zdarzyć. Aby poznać szlak do Mielna, należy najpierw dotrzeć do Koszalina. A więc dla historyków notujemy: Tczew 1157 – Koszalin 1509, Koszalin 1549 – Mielno 1604; Mielno 1640 – Koszalin 1655; Koszalin 1727– Tczew 2042. Przejazdy dalekobieżne zapewnią nam IC 18104 „Rybak” z Białegostoku do Szczecina Głównego oraz IC 85102 „Żuławy” w drodze powrotnej. Pierwszy przejechał cały odcinek zgodnie z rozkładem, co nie jest codziennością tego upalnego lata, kiedy to słupki rtęci w termometrach często przekraczają trzydzieści stopni. Ekran w wagonie pokazywał, że pociąg osiągał prędkość 120 km/h. „Żuławom” nie poszło już tak dobrze. Do Tczewa dotarliśmy z siedemnastominutowym spóźnieniem, bo w Gdyni Głównej nastąpiła  wymiana lokomotywy. Podróżni mogli odnieść wrażenie, że przyczyną tego była jakaś awaria, mamy jednak wrażenie, że to każdorazowy proceder na trasie między Białymstokiem a Szczecinem. Jednak przewoźnik ten mechanizm ukrywa przed podróżnymi i w informacjach o ruchu pociągów próżno szukać takiej wiedzy. Szczerze mówiąc, siedemnaście minut podróży dłużej nie martwi nas wcale, wszak lato w pociągu smakuje wybornie, ale kogoś spieszącego się na przesiadkę może zestresować.

            Zajmijmy się jednak zaplanowaną trasą. Właściwie powinienem powiedzieć, że zaczęło się od pewnej mody w Anglii i Walii. Doszło tam do zjawiska, które Jűrgen Osterhammel w „Historii XIX wieku. Przeobrażeniu świata” nazwał „demokratyzacją urlopu nad morzem”. Pod koniec tamtego stulecia, dzięki czasowi wolnemu i stabilnym zarobkom, nawet rodziny robotnicze, tak jak arystokracja czy klasa średnia, mogły już skorzystać z letniego wypoczynku na wybrzeżu. Chciano przy tym w czasie krótkiej przecież letniej kanikuły zaznać podobnego luksusu, jaki przez poprzednie sto lat w górskich kurortach dostępny był wyłącznie dla elit. Moda szybko przeniosła się na kontynent. W przypadku morskich kąpielisk wystąpiło specyficzne sprzężenie trzech czynników: powszechnie dostępnego czasu wolnego, płatnych urlopów oraz skomunikowania nadmorskich miejscowości z resztą kraju za pomocą kolei żelaznej. Współcześnie trudno to zauważyć albo docenić, ale dzięki temu nieduży Koszalin i jeszcze mniejsze od niego Mielno nagle pojawiły się na mapie modnego świata, a razem z nimi ta linia, która pierwotnie była typowo miejska, to znaczy – tramwajowa. A miasto było nowoczesne, bo rozwijało się w kierunku otwartego wybrzeża morskiego, nie stwarzało wyraźnych barier społecznych, wszystkim doń przybywającym oferowało szeroki pakiet usług: luksusowe hotele w pobliżu brzegu morskiego, restauracje i kawiarnie, plaże z koszami, lecznicze kąpiele w specjalnych kabinach na wozach wjeżdżających do wody, molo spacerowe, scenę operową na świeżym powietrzu, a dla mniej zamożnych gości także pokazy iluzjonistów, występy cyrkowe, parkiety taneczne. Wszystkie te atrakcje przetrwały dwie wojny światowe, upadek imperiów i totalitarnych systemów. Dzisiaj skusiły nas, aby odbyć podróż tą krótką linią.

            Wysiadamy zatem w Koszalinie, patrząc na znane nam już wyspowe perony. Szukamy punktów orientacyjnych w postaci wieży katedry oraz wieżowca banku, górujących w miejskim krajobrazie. Mamy trochę czasu, toteż po raz kolejny uwieczniamy na fotografii zabytkowe zadaszenia schodów do przejść podziemnych. Rejestrujemy też fakt, że rozpoczęta w ubiegłym roku przebudowa dworca trwa w najlepsze. Zanurzamy się więc w podziemia, w których podróżni znajdą kiosk z gazetami i kanapkami (można nabyć klasyczną bułkę z jajkiem!), tosty, reklamowane hasłem „Ten sam smak od 40 lat”, toaletę, przechowalnię bagażu oraz  tymczasową kasę biletową.  Pracująca tam młoda kobieta życzyła nam miłej podróży, dodając do biletu objaśnienie, skąd odjedzie pociąg, jak wyjść na peron oraz gratisowy uśmiech. Zwróciła nam też uwagę, że skoro lubimy kolej, powinniśmy obejrzeć podziemny mural, przedstawiający koszaliński dworzec z roku 1910. Oczywiście skorzystaliśmy z tej propozycji. Później snujemy się wykafelkowanymi podziemnymi korytarzami pod peronami, szkicując ich plan, uwzględniający nietypowe łączniki między przejściami.

            Następnie wyszliśmy na powierzchnię. Nasz pociąg do Mielna ma odjechać z peronu drugiego. Zostało jeszcze kilkanaście minut, więc bez pośpiechu dokumentujemy życie stacyjne: grupki podróżnych oczekujących na połączenie, na pierwszym peronie zatrzymuje się IC 851014 „Bryza” ze Szczecina do Olsztyna, na torze piątym peronu drugiego staje Impuls Newagu do Szczecina. Analizujemy też papierową płachtę rozkładu jazdy. Widzimy, że prawie połowę żółtej stronicy zajmuje opis połączenia ze Szczecina do Przemyśla, niegdyś nazywanego „Rzeźnikiem”. Doświadczamy również na peronie prawdziwości stwierdzenia, że w Koszalinie, w jednym z najbardziej wysuniętych na północ polskich miast, wiatr bywa bardzo porywisty, do tego stopnia, że potrafi ponoć zdmuchnąć z talerza rybę wędzoną razem z frytkami i bukietem surówek.

            Od wspomnień odrywa nas pisk hamulców. Na peron wtoczył się bowiem nieoznaczony szynobus SA136-011. O linii do Mielna czytaliśmy, że została zelektryfikowana, ale pojazd jest spalinowy. Nic to! Pasażerowie pytają się jednak nawzajem: „- Do Mielna?  – Chyba tak”. Wsiadamy, pozwalając dzieciarni, by zajęła najlepsze miejsca przy oknach. Nas interesuje przecież dogodne stanowisko obserwacyjne pomiędzy drzwiami. O, najlepiej przy takich jak te w końcowym członie pojazdu – zepsute, nie otwierające się na przystankach po prawej stronie, niedaleko pustej teraz kabiny maszynisty. Pojazd, wyprodukowany w 2010 roku, najlepsze lata ma chyba już za sobą, ale dla nas nadaje się doskonale. Dla samej frajdy uruchamiamy też pokładowy kasownik biletów.

            Ruszamy zgodnie z planem, patrząc na wyniosłą wieżę wodną z lewej. Po drugiej stronie nasz wzrok przyciąga lokomotywownia, ale tylko na chwilę, bo naprzeciwko dostrzegamy zabytkowy dworzec Koszalin Wąskotorowy. Gdy spojrzymy na kolejową mapę Polski, ujrzymy, że z tego punktu na wschód rozchodziła się sieć połączeń wąskich torów, o czym napiszemy jednak dopiero przy okazji zwiedzania trasy z Koszalina do Kołobrzegu.             Toczymy się przez podmiejskie osiedla i tereny zielone, przeznaczone pod zabudowę. Te podmiejskie krajobrazy nie różnią się niczym od reszty kraju, zwłaszcza w okolicach atrakcyjnych turystycznie. Następnie w drodze spotykamy niewielki las, szybko ustępujący miejsca polom. W oknie pociągu pokazują się również farmy fotowoltaiczne i bagienne jezioro, oddzielone od toru linią olszyny.

            Polny przejazd z płyt betonowych i szkielet wieży przeciwpożarowej oraz smukły komin dawnej cegielni (?) zwiastują, że zbliża się pierwszy, a zarazem przedostatni przystanek – Mścice. Krzaki przez chwilę przesłaniają widok, ale wkrótce nic już nam nie przeszkadza w rejestrowaniu faktów. Za przejazdem, po drugiej stronie toru, przycupnęła grupka bloków, zamieszkana niewątpliwie przez pracowników dawnego PGR-u Stoisław. Ale nas bardziej interesuje historia kolei. Podziwiamy więc niezwykłą, metalową, żółtą, kubistyczną bryłę nastawni, z której życzliwie patrzy na nas dyżurny. Poza tym podobają się nam kolejarskie ogródki, otaczające ten obiekt. Koprem, ogórkami i pomidorami dojrzewa w nich pracowite lato, zasilane ręczną, zieloną pompą. Świat kwitnie tutaj malwami i słonecznikami, ładnie komponującymi się z gałęziami sosen, chroniących granice tej sielankowej enklawy. Co prawda betonowa bryła dworca nie ma za wiele uroku, tak opuszona rampa, ale wkrótce rekompensuje nam to widok zabytkowego kolejowego budynku mieszkalnego, stojącego w miejscu, w którym nasz szlak skręca na północ.

            W tym punkcie żegnamy także tor do Białogardu i Kołobrzegu. On znika na zachodzie, a my dużym łukiem robimy zakręt w prawo. Przy torze mignęła nam tabliczka znaku przynależności terenu do PLK Szczecin, ale bardziej interesuje nas pejzaż. Ponad krzaczastą zielenią tych polnych okolic tańczą kłębiaste, ciemne, spiętrzone chmury, które odbijają się od brzegu morza i wracają nad ląd. Poza tym otaczają nas bezkresne zagony kukurydzy – towarzysz Chruszczow byłby wniebowzięty, gdyby to było możliwe w odniesieniu do komunisty.

            Pociąg przejeżdża przez trudny do zauważenia mostek nad Strzeżenicą, płynącą na wschód w stronę jeziora Jamno. Chwilę później  pole widzenia wypełniają nam już tylko działki, działeczki, czyli nowe posesje, poodgradzane polskim drzewem narodowym, czyli tujami, bardziej nadającymi się na cmentarz niż na podwórko. No ale de gustibus est non disputandum. Toczymy się pomiędzy ciasno stłoczonymi domkami, widząc jedynie drogę wjazdową do kurortu, nad którą, co także w Polsce typowe, górują gigantyczne reklamy. Chaos przestrzenny najwyraźniej musi być nieodłączną cechą polskich wakacji, zarówno w górach, jak i nad morzem. Budynek dawnego dworca w Mielnie jest oddzielony od peronu wysokim płotem. Pociąg staje tuż przy nim. Wysiadający widzą po zachodniej stronie eleganckie apartamentowce, po wschodniej pawilon, w którym nie ma kas biletowych, ale za to mieści się punkt Informacji Turystycznej. Tam również znajduje się ulica, prowadząca do centrum miejscowości. Płynie nią sznur samochodów, których rejestracje reprezentują cały kraj. Życzymy im wszystkim przyjemnego pobytu i kibicujemy babci, która robi swoim wnukom, wysokim młodzieńcom, pamiątkowe zdjęcia na stacji, obowiązkowo z pociągiem w tle. Wyczuwamy w nich pokrewne dusze. Niespiesznie krążymy po stacji i wkrótce wsiadamy do tego pociągu, który nas tu przywiózł, aby rozpocząć drogę powrotną. Kierownik, sprawdzający bilety, zadaje nam retoryczne pytanie i sam odpowiada: „- Już wracamy? Szybka sesja”. Fakt, właściwy przejazd trwał zaledwie pół godziny, i to w obie strony, ale było warto poświęcić dzień na taką podróż.

            A wszystko zaczęło się od pojedynczej fotografii. Ujrzałem na niej tłum szczęśliwych letników, wysiadających z pociągu. To musiało być zdjęcie sprzed I wojny światowej. Kobiety w białych sukniach i w kapeluszach, ale bez woalek. Chłopcy w marynarskich koszulkach i czapkach, w podkolanówkach. Dziewczynki, niczym miniaturowe kopie swoich matek i opiekunek, odróżniające się od nich tylko wzrostem oraz frywolnymi wstążeczkami przy kapeluszach. No i napis na pocztówce, z którego wynika, że to nadbałtycka stacja Gr. Mὅllen, czyli Mielno Koszalińskie. Lato, słońce, morze, pociąg – ekscytująca mieszanka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *